-i--. '.: ;! j! r-1 ■' |i '.i'i: i'. j.Ui l ii-iii I11 i'Hl' 1 1 ■ 1 1 1 ‘- ! ił 1
. .i. i: -ii! : i,;:.::;!;!:,. 5 . • '!•• '
\ i'. .....: ■ ■ :
'i.. .'.Ui.iiirt
i;: i ■ ■ j ■’•! ’! i »> i • j 'i •! i; j U.f ii ^ *■
Vfci-si'^Hkj: 1 j;'Ł:?i-i,J4sa ■
ii . — Darling! — wyszeptała Konstancja i obrzuciła
1111 f
Skubanego rozkochanym spojrzeniem. j:;i Ten zaś z niepokojeni zauważył, że przedziera się
■v ' w ich 'stronę Buła. Prezes był zdania, że trzeba kuć
żelazo póki gorące, a milioner mógł mu przeszkodzić, toteż co prędzej przedstawił go pewnemu młodemu f człowiekowi.
i.j — Magister Samojadek — zarekomendował. — Zna
komity historyk, specjalnie przyjechał do Dzyndzyla-} ków dla dokonania naukoiwych badań. Pan magister
j jest kopalnią wiedzy i chętnie pana o wszystkim po
informuje.
I — Z przyjemnością — przytaknął skwapliwie mło-
; dzieniec, ściskając Bule prawicę. — Zbieram w Dzyń-
dzylakach materiały do pracy doktorskiej.
— Mnie też jest przyjemnie — powiedział Buła.
.— A więc w świetle ostatnich badań musimy krytycznie spojrzeć na dorobek nauki. Niektóre tezy stały się hipotezami natomiast nie izdarzyło się, żeby hipotezy zamieniły się w tezy...
— Ten go dopiero zanudzi — pomyślał Skubany : widząc, jak magister Samojadek trzyma kurczowo Bu- ;
1
1 łę pod ręką i uprowadza go w kierunku odosobnionego i
stolika. !
Prezes z niepokojem zauważył, że skarbnik, dosta- j tecznie już pijany, zwierza się z czegoś na ucho jed- .i nemu z zagranicznych biesiadników i obsypuje go j pocałunkami. W takiej sytuacji mógł się łatwo wygadać. Skubany przeprosił więc Konstancję, zdjął rękę , z jej kolan i odwołał na bok skarbnika. Musiał coś - powiedzieć, aż tamtemu w pięty poszło, bo zmył się ^
zaraz i nie pokazał już do końca wieczoru. Skubany | wrócił do Konstancja i znów pogrążyli się w miłosnym j świergotaniu. j
Chłopi zgromadzeni u sołtysa łowili odgłosy docho-
54
!i
- r r
11 i --------
i M i: ] fit|J{rf
Wii
'łiił crtmAr
iiJ
'TAI W
dzące z hotelu i, co tu mówić, było im trochę markotno. Jakaś tęsknota osiadła im na duszy, czegoś im było brak. A biesiadujący zachowywali się coraz głośniej. Znów buchnęła w niebo pieśń, tym razem „Góralu, rzy ci nie żal”.
—■ Idź tam, Józwa, wywołaj Skubanego i powiedz mu, żeby przestali drzeć gęby, bo ludzie chcą spać — rozkazał Pyro lak młodemu Milordziakowi.
Chłopak wyszedł i po chwili wrócił niezwykle podniecony.
— Sołtysie, dajcie kawałek cienkiego drutu.
— Po co? Skąd ja ci drutu wezmę?
— Poszukajcie. Nie pożałujecie, coś wam przyniosę.
Wreszcie znalazł się drut. Józwa zrobił z niego
pętlę, którą przymocował do końca długiego kija i oświadczył, że idzie na polowanie. Stanął koło otwartego okna hotelowej jadalni i ostrożnie zajrzał do środka. Najbliżej okna przy ustronnym stoliku siedział Buła i magister Samojadek. Naukowiec perorował coś zawzięcie, nie zważając, że jego interlokutor zapadł w smaczną drzemkę. Ale Józwę Milordziaka intrygowały tylko butelki stojące na stoliku, niestety, w większości wypróżnione przez niezmordowanego dyskutanta. Samojadek w rzadkich chwilach odpoczynku nalewał sobie kieliszek, wypijał i dyskutował z jeszcze większą swadą. Na szczęście siedział do okna bokiem, dzięki czemu wysłannik sołtysa mógł urzeczywistnić swój manewr. Za chwilę butelka zgrabnie zaczepiona za szyjkę drucianą pętlą powędrowała za okno. Drugą spotkał podobny los. Trzecią Milordziak sobie podarował, bo była niepełna. Gdy przyszedł z łupem do sołtysa, miny mężczyzn od razu poweselały.
— Zuch chłopak!
—■ Dawajcie, sołtysie, szkło!
Wesoło zastukały szklaneczki, odpowiedziało im ra-
55