•ii:
Ki
- •. sŁi; •
•■Mi'.ł
' I o
'i'
: i
, r-
i>
i,
: i u
i
i
I •
. i
’f
I
I ►
<. *
I • i : i
i
wrzeszczeć Milordziakowa i przyłożyła mężowi parę , razy po karku. j|
— Ma zagwarantowane w umowie — tłumaczył i
się. — Jak przechodziłem z kanistrem, prosił, żebym mu dał trochę na rozgrzewkę. Jak tu odmówić własne- i mu ojcu? !
—■ Stało się co dziadkowi? — pytali troskliwie. .j
Zamiast odpowiedzi usłyszeli głośne „kuku — ryku, kuku — ryku”!
—- Żeby tylko dziadkowi to pianie nie zostało —; martwiła się Milordziakowa. — Chyba mu się w glo-; wie do reszty nie przewróciło?
— Przejdzie mu, jak tylko wytrzeźwieje. j
Milordziak przystawił drabinę do topoli i dźwignął;
starego do góry. Posuwał się powoli, bo kręciło mu się; porządnie w głowie. Kiedy wreszcie po niemałym tru-.i dzie złożył ojca w gnieździe, poczuł pod ręką coś zim-:; nego. Gniazdo bocianie wymoszczone było butelkami-po wódce.
— Na pewno Józwa dodatkowo zaopatruje dziad-' ka — pomyślał Milordziak. Oczywiście nie powiedział! o tym żonie. Zlazł na dół i udał się jeszcze do hotelu.!
I
Tymczasem jadalnia przedstawiała istne pobojo- j wisko. Pościągane obrusy, walające się butelki, poroz- • lewane resztki trunków świadczyły najlepiej, jak bar- ! dzo udana była zabawa. Większość jej uczestników ! udała się na spoczynek, niektórzy drzemali po kątach,; tylko nieliczni dotrzymywali placu. Ale i im zabrakło ■ energii. Skubany po trudach wieczoru, podtrzymując ręką ociężałą głowę, drzemał wsparty o stolik. Buła,;; upewniwszy się, że Mary poszła spać, pofolgował sobie j nieco. Teraz siedział w kącie na podłodze i mówił coś ij do siebie gestykulując zamaszyście.
Kobiety z osady zaczęły zbierać swych małżonków. \ Mężczyźni opierali się jak mogli, ale pierwsza Kul- ;
• ' j
.r
! p
'.. j
,r
i
i
i
i
foniakowa zrobiła ze swoim porządek. Wzięła męża i. f.a włosy i pociągnęła do wyjścia. Za jej przykładem ; poszły inne. Jeszcze przez chwilę dochodziły z osady | odgłosy śpiewów i awantur. Potem łuczywa pogasły i zapanowała cisza.
Buła w swym kącie doszedł do przekonania, że I dobrze będzie zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuł, że głowa mało mu nie pęknie, a co gorsza, dwoiły mu się kontury przedmiotów i ludzi. Zataczając się, wyszedł na dwór, ale w pewnej chwili poczuł się źle i byłby upadł, gdyby nie schwycił się pnia jakiegoś drzewa. Rozpalonym policzkiem przywarł do chłodnego pnia j. j było mu dobrze. Nagle usłyszał z góry szept.
I — Hej, panie imperialisto!
— Nie jestem imperialistą i proszę mnie tak nie i nazywać.
— Już po zabawie? — indagował niewidoczny inter-! Inkutor. — Zdrzemnąłem się krzynę i nie zauwa-
- Tak, skończyło się. Wszyscy poszli spać.
.....- A nie zimno tam panu pod drzewem?
: Buła istotnie poczuł dreszcze. Chciał zatrzeć sobie
ręce, ale bał się puścić drzewo.
I -- A może byśmy się tak napili po łyczku?
-- Czemu nie — zgodził się. — Tylko nie mam siły 1 iść do hotelu.
Na drzewie coś się poruszyło. Słychać było pracowite gulgotanie.
I
i Uważaj pan, w koszyku spuszczam butelkę.
Buła zachowując ostrożność wyjął flaszkę, odkorko-| wał i wychylił tęgi łyk,
i: .....- No, co pan tak długo mitręży? Dawaj pan butel-
| lu; z powrotem — usłyszał niecierpliwy głos.
....... To jest milordzianka brandy! — uprzytomnił
mi ibie milioner.
i
I *
i