I
i!
•u
. . - ?
T
i
a
*
i
i
i
i
i
j
I ' I
kiuik
: J : ! r::- - ;::; 'iii;: I i - i:;i -J:: 1!.:;; [ i.! ł f ■: ■ i L\j- Aibąibmjdibdą^i "ŁJj1'
■;'.'■{•■ 'fl!j lHl|) j{Sjl1-l^5 ' ' ' b v ' . . :
— Nie, nic mu się nie stało, widocznie trochę niedomaga — tłumaczył ciekawym, gdyż przypomniał sobie, że przecież przesąd głosi, iż bocian przynosi szczęście. Nagła, śmierć ptaka mogłaby więc defetystycznie wpłynąć na nastroje gości.
Nazajutrz prezes korzystał właśnie z poobiedniej drzemki w towarzystwie Konstancji, gdy ktoś załomotał do drzwi.
— Prezesie, chodźcie natychmiast, dzieje się coś niedobrego! — usłyszał głos skarbnika.
Skubany, tknięty złym przeczuciem, zarzucił na siebie niedbałe ubranie i jak strzała wybiegł z hotelu. Przy topoli grupa turystów ciekawie spoglądała do góry. Mieszkańcy osady również wylegli przed chaty. Prezes spojrzał na gniazdo i o mało nie poraziła go apopleksja. Z gniazda wystawał mały transparent z dwujęzycznym napisem: STRIKE — STRAJK.
— Cholera — zaklął po cichu Skubany przeciskając się przez tłum.
— To musi być bardzo uczony bocian. Nawet angielski zna — dobiegł go czyjś śmiech.
Na szczęście prezes już oprzytomniał.
— Ktoś zrobił głupi żart — powiedział. — Zaraz j
się przekonamy, co jest z bocianem. i
Milordziak blady z emocji przystawił do gniazda; drabinę i prezes zaczął wchodzić po szczeblach. W po-' łowię drogi zobaczył, że gramoli się za nim Buła.
— Proszę nie wchodzić! — zawołał ostrzegawczo./ — Drabina jest stara, może nie wytrzymać.
Na szczęście Mary odciągnęła ojca, a prezes zbli- , żywszy się do gniazda wyszeptał: :
— Przystaję na wasze warunki. Natychmiast montujcie skrzydła.
-— Tak, to co innego — odpowiedział również szep-
70
.. .i,
11 i
,'j^r h::r i,i--:ii^i.rH;ji::::!Ę|ii',irHi;iii.^;;-
** •' • i '. ’ i <:!b •
i,i
H
i
i
\
i
i
!
r
I
tom dziadek. — A więc podwyżka i gorzałeczka do każdego posiłku.
— Dobrze, już dobrze, tylko pospieszcie się — Skubany zerwał transparent i zaczął schodzić na ziemię. Mim osiągnął ostatni szczebel, rozległ się klekot.
I ;
i
i
i
|: — Rzeczywiście bocian wygląda na chorego. Dałem
|: mu parę kawałków ciasta i przemówiłem do niego
ludzkim głosem. Od razu poskutkowało.
Wszyscy odetchnęli z ulgą. Milordziak szybko scho-
1 wał drabinę, żeby komuś niepowołanemu nie zachciało się odwiedzić bociana.
2
!■ I tak zakończył się strajk dziadka Milordziaka.
I
I
I
i
!
i
I'
I
i
i
i ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
i
i
i
Niespodziewanie dla wszystkich nieuchwytna bariera, dzieląca przyjezdnych od tubylców, przestała
i
nagle istnieć. Być może przyczynił się do tego sam I prezes Skubany, który często służbowo musiał opusz-| ezać Dzyndzylaki, a nawet jeśli był na miejscu, cały
j
| ;;wój wolny czas poświęcał wdówce Konstancji, inne j sprawy pozostawiając naturalnemu biegowi rzeczy.
i
; Tymczasem niektórzy mieszkańcy Dzyndzylaków i zaczęli przejawiać różne ciekawe inicjatywy. Większość co prawda jak dawniej pozostawała w bezczynności, ale byli i tacy, którzy zrzucili z siebie brzemię gnuśności i postanowili rozejrzeć się za dodatkowym zarobkiem. Niewątpliwie dobrą passę zapoczątkował Kulfoniak. Od czasu, gdy John Buła wręczył mu pierwsze zielone banknoty, Kulfoniaka nie opuszczała myśl, jakby tu zarobić ich więcej. Nie chciał jalmuż-
j
i
i
i
i
71