■i
i ■
• M:;! Fi! i
■ 1 'l: i
<
i.
i
j:
i
<
i
| ; i j
i , i'.
i i:
j;
i : i
I 1 I.
i j
I •
I
I
— Wkładamy mu do tego koszyka trochę jadła, na- I
stępnie koszyk wyciągamy do góry i bocian sobie [ wyjada z niego różne smakołyki. |
— Oczywiście — podchwycił prezes, obrzucając Mi--;
Wyjaśnienie to bardzo poruszyło gości. Parę kobiet :
pobiegło do hotelu i przyniosło chleb, ser, nawet cze- '
i
koladę. Milordziak ujął za sznurek i podciągnął wy- i pełniony koszyk do góry. W gnieździe zapanowało nie- i zwykłe ożywienie. Bocian widać buszował w wiktu-; ałach, bo po chwili na głowę gości spadło parę ugoto- j wanych kartofli, które między innymi włożono do ko- i białld.. i
— Nie lubi kartofli — skonstatował Skubany, wyj-!
mując sobie łupinę z oka. ;
Zły był na dziadka za tę całą historię. Gdyby niej cudzoziemcy, od razu powiedziałby mu co o nim myśli. ;j Postanowił jednak poczekać do wieczora. j
Pod osłoną nocy, gdy wszyscy już w hotelu spalin: Milordziak przystawił do topoli drabinę i prezes udał' się w odwiedziny do starego. Zrugał go porządnie i za-; bronił na przyszłość podobnych wybryków.
— Niczego sami nie róbcie, dopóki nie przekażemy; wam odpowiedniego sygnału. Ten koszyk wystawiony1 z gniazda w biały dzień o mało nas nie zdekonspiro-: wał.
Dziadek z godnością wysłuchał bury, a potem nie-; spodziewanie zażądał podwyżki i paru kieliszków wódki do każdego posiłku.
Skubany aż zatrząsł się z oburzenia.
O. •
łH"JJ
^ ;.i,
^ t ó 11 • h ■ d1 ■ i' :e':! UJ'
i,,<#1 b ;•
ir- .
.?•:.! • •:
r
| — W głowie wam się przewraca! — mówił. — Nic
i nie robicie, wylegujecie się tylko po całych dniach, bo | przecież klekotania nie można nazwać pracą, a podwyżki wam się zachciewa.
■—• To niech pan sam klekocze — oburzył się „boli cian”.— Cholerna służba, pedał zardzewiały i ciężko mi
poruszać skrzydłami. Wczoraj przemokłem do suchej nitki. Albo będzie podwyżka i gorzałę czka na roz-grzewkę, albo poproszę syna, żeby mnie zdjął z topoli.
•—• A umowa? — zatriumfował prezes. — W razie
i niedotrzymania jej warunków możecie się znaleźć
ii przed sądem.
;l — Co mnie pan sądami straszy. Ja człowiek bywa-]! ly. Za cara dobrodzieja pół świata zjeździłem, służąc |i jarzy wojsku. I języki dawniej znałem. Teraz to wyli wietrzało człowiekowi z głowy na starość.
— Patrzcie go — żachnął się prezes jeszcze bę-j. dzie chwalił cara krwiopijcę.
—- Dla kogo krwiopijca, to krwiopijca, a dla mnie
i był dobrodziej — upierał się Milordziak. — A w ogóle
| niech pan mi nie przeszkadza, bo się ze snu przez
[ pana wybiję.
— A więc zapamiętajcie, o żadnych podwyżkach nie | ma mowy — zakończył prezes kategorycznie.
|i ■—■ Jeszcze zobaczymy na czyje wyjdzie.
I Prezes zły jak nieszczęście zlazł z drabiny i poszedł
| i| do hotelu.
ii Dziadek Milordziak dotrzymał słowa. Rozmontował
jj; pedał, schował skrzydła i w gnieździe zapanowało mil-
|j! czenie. Pierwszego dnia nikt na to nie zwrócił uwagi,
ii: bo goście pojechali autokarem zy/iedzać najbliższe oko-
li lice, Ale już na drugi dzień zaczęło im brakować bo-
! ■ danie go klekotu.
: 1 . — W ostateczności powiemy, że bocian zdechł —
zdecydował Skubany.
69
.ij ii l k ł ■ ■ ■ 11LI p c ri l ■ ■ l llhfrtlHiltmimnujuiini n ;• rr*,I