Gdziekolwiek wiodą - od wezbranej rzeki
szum fal i lasu zapach niedaleki,
pośpiew wiatru podobny do skrzypiec i prosty
jak lot jaskółki, wybrzeże obrosłe
trawą, z pośrodka której wystrzelają osty,
i trud rybaka robiącego wiosłem,
uległą wodą zmywany dziób łodzi:
- ten świat ukrytym śpiewem mnie uwodzi.
Kto może wiedzieć; czy nie znajdę prawdy patrząc w wodę jak w siebie, patrząc na moczary pełne kwiatów jak w niebo białych światów pełne; kto wie, czy śledząc płynące bezmiary, po których wicher przegania chmur wełnę, nie dojrzę siły, która gwiazdy rodzi i wiąże, i jak słowa ze słów je wywodzi.
Nocami, kiedy chodzę nieprzytomny, goni mnie cień mój po murach ogromny, zabiega drogę, ucieka, znów ściga, w czarnych kałużach płaszczy się z rozpaczy, powstaje, po załomach murów drga w podrygach jak słowo, które pragnie zmienną rzecz oznaczyć, a tylko tyle mówi o przemianie, co o mnie cień mój odbity na ścianie.
Gdzie jest prawda? Gdy nocą wyruszam na połów, osaczają mnie chmary bezskrzydłych aniołów i prowadzą przez ścieżki zarosłe na głucho
pokrzywą i ziołami, więc staję w milczeniu oddany ich podstępnym, niecielesnym mchom, śledząc bezkształtny taniec cieni cieniów, choć wiem, że cień to tylko rzeczy pozór, a prawdą światło gwiazd Wielkiego Wozu.
Gdzie jest kraniec szukania i kiedy przebiję głową mur cieniów, co są moje i niczyje?
I któż to może wiedzieć, czy nie przebrnę przez siebie? Noc już chyli się ku dniowi, wsiąkają w jaśniejącą wodę gwiazdy srebrne, ostatni tryl pod skrzydło schował w gąszczu słowik i zapachniało światłem... lecz poranna rosa nie zetrze dotknięć nocnego anioła... nie zgasi... próżno wołam... nie zgasi...