3
Kto jako turysta w przelocie tylko Wschód zwiedził, a nie żyl w tych krąjach przez czas dłuższy, ten nie mógł zapoznać się z życiem wschodniem i w rzeczywistem świetle przedstawić jego stosunków. Jeśli jest wrażliwym fantastą, jeśli mu zdrowie w podróży służyło, a przytem i kieszeń miał dobrze zaopatrzoną, to z pewnością przedstawi nam swą podróż w ponętnych i ciepłych barwach; komu zaś klimat nie posłużył, kto się wybrał w te półdzikie jeszcze strony ze zbytniem zamiłowaniem komfortu, spokoju i ładu, ten niewątpliwie gorszyć się będzie ciemnemi i przykremi stronami życia na Wschodzie i nie zrozumie piękna, ani uroku tych krain.
Kiedy pewnego razu, poznawszy w Kairze mło -dego lekarza turystę (wiedeńczyka), kazałam mu podziwiać w jednej ze starożytnych dzielnic miasta wspaniałą studnię (sabil) saraceńską, o przepysznie-rzeźbionych, koronkowych ozdobach i szczytach, ale na wpół rozwaloną i leżącą w gruzach, o których odbudowaniu lub uprzątnięciu nikt nie myślał, zawołał on niecierpliwie:
— Podziwiałbym rękę, któraby uprzątnęła z drogi ten śmietnik saraceński, roznoszący kurzawę i niezdrowe miazma.
Znałam także Angielkę, która na widok nagich chłopaków arabskich, tarzających bronzowe ciała w kurzawie ulicznej, dostawała spazmów.
Co do mnie, to z calem zamiłowaniem i z ży-wem zajęciem zapoznawałam się tak z pamiątkami starożytnego świata i gruzami wieków średnich, jak również z życiem i charakterem ludów wschodnich. Studyowałam zwyczaje i pojęcia w rozmaitych warstwach społecznych, mając do tego czas i sposobność przez stanowisko męża mego, który, jako konsul au-stryacki, wstęp miał wszędzie otwarty. Obrazki więc, które podaję czytelnikom moim, są zdjęte z życia, i albo naszkicowane pod chwilowem wrażeniem, al-
c
bo też opracowane na podstawie studyów głębszych i dłuższych, gdyż lat szesnaście spędziłam na tym Wschodzie, o którym dzieckiem jeszcze marzyłam' nieustannie.
Dziwnieżbo te marzenia snują się czasami w młodocianych główkach dziewczęcych, dziwniejszem jednak bywa jeszcze, gdy przez losu zrządzenie te marzenia się urzeczywistnią. Wówczas, kiedy w rodzinnej wiosce na Pokuciu, przesiadując pod cieniem kasztanów starych, śledziłam godzinami ruch odlatujących ptaków i obiecywałam sobie podążyć kiedyś za niemi, odczuwając, jak mówiłam, niepokój ich skrzydeł, głos mego ojca przerywał zazwyczaj moje dumania tą prozaiczną uwagą:
— Ot! pójdziesz za hreczkosieja i podróżować będziesz naokoło gumna i kwiatów.
Wróżby te przyprowadzały mnie do rozpaczy,, a ów nieszczęsny hreczkosiej stał się dla mnie rodzajem strasznego widma, wilkołaka, przed którym pierzchały moje złotoskrzydłe mrzonki.
Nie przeczuwałam, że kiedyś, w przyszłości, pod skwarnem słońcem Afryki, z tęsknotą przypominać sobie będę zieleń wzgórz i łąk naszych, i woń pól zasianych hreczką, że nawet ów straszny hreczkosiej urośnie wtedy w mych wspomnieniach na idealną postać, pracującą dla dobra kraju, o wiele wyższą od! zgnuśniałych Lewantynów.
Nie sądziłam, że kiedyś, ze szczytu piramidy patrząc na smukłe wieże minaretów, na palmy i pałace marmurowe, zawołam z głębi duszy:
Czy takie serce dałeś mi, Boże,
Czy mi do szczęścia tak wiele trzeba, Że choć tak cudne wschodzą mi zorze, Tu pod namiotem obcego nieba,
To serce płacze i oczy płaczą,
Za moją chatą wieśniaczą!