25-
Tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
— Strzelać przecież!
— Kiedy go jeszcze nie widzą!
Tyki... tyki.,, tyki... tyki... tyklklklklklkltok.
— No, strzelajże pan nareszcie!
Tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
— Rety, rety! ale teraz strzelaj pan!
— Do miljona bomb! nie widzę przecież nic!
Tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
— Rany boskie! czemu pan nie strzela?
— Gdzież on gra?
Tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
— Na buku, na buku!
— Nie widzę!
Tyki... tyki... tyki... tyki., tyki. tyki. tyklklklklklkltok.
Gość nabija strzelbę. Pełne wyrzutu spojrzenie osacznika, że nabijanie teraz dopiero się odbywa.
Tyki... tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
— Ale teraz najwyższy czas!
— Stulić gębę!
Tyki... tyki... tyki... tyki., tyki. tyklklklklklkltok.
Osacznik jak huragan rwie jednym tchem przez całą haliznę trzydzieści kroków szeroką, nie zważając na trzeszczący śnieg. Gość słyszy i widzi, jak głuszec się porywa, nie z buku, lecz ze świerku nad krawędzią gołaźni. Następuje poważna, ale to bardzo poważna rozprawa w cztery oczy, odznaczająca się tem, że osacznik wcale do głosu nie doszedł. Wzburzony, w najwyższym stopniu zdegutowany gość zawraca ku domowi; osacznik kroczy za nim jak zmyty.
Wtem obaj stawają jak wryci — słyszą grę innego głuszca.
Tyki... tyki... tyki... tyki. tyklklklklklkltok.
Osacznik już wyprzedził gościa o 15 kroków i przylgnął do grubego pnia, dawając nerwowe jakieś znaki. Gość dobył całą swoją energję i cały zasób grubjaństw, aby niepoprawnego draba przykuć da miejsca, podszedł do koguta, przysiadł za drzewem, strzelbę oparł o pień i rozkoszował się śliczną sylwetką grającego na pobliskiem siadle trubadura. Lecz niedługo.
Po czwartej czy piątej zwrotce coś zniewala go do obejrzenia się~
Osacznik tuż za jego plecami.
— Teraz pan chyba da ognia.