54
tych trzech niedźwiedzi; skóry ich osolono i zabito w beczki. Kawałki delikatniejsze mięsa, przyrządzone z rozmaitemi sosami przez naszą kucharkę, która w tern rozwinęła wszystkie swoje zdolności, stanowiły przez dni parę zastawę naszego stołu.
Jakkolwiek nie jest to zbyt smaczna potrawa, ale też nie często się zdarza sposobność kosztowania niedźwiedzia podbiegunowego.
V.
Słońce o północy.
Piątek, 3 lipca. Nie wychodziłem dziś wcale na ląd;' od trzech dni marny czas szkaradny, obawiam się, czy szopa wytrzyma tak silny nacisk wiatru; jest to wiatr wschodnio-południowo-wschodni, pomyślny dla podróży balonem ze względu na kierunek, lecz niebezpieczny do odlotu, ze względu na swą gwałtowność.
Robota ciesielska opóźnia się z tego powodu i budowa postępuje wolno. Nudziłem się dziś po-^ rządnie, zabawiając się odczytywaniem starych dzienników. Nie zaopatrzyłem się dostatecznie w książki, moja biblioteka składa się zaledwie z kilku tomów. Przeczytałem pożyczoną mi przez Andree’go wyprawę Jeanetty, której dramatyczne przejścia bynajmniej nie dodają odwagi. Co za klimat nadzwyczajny!...
Piękne dni w tych okolicach są bardzo rzadkie, a chociaż noce są jasne, to jednak już oddawna słońca nie widujemy! Termometr stoi koło zera.
Lecz owo płonce o północy, cóż to za widok wspaniały!
Z chwilą, gdy mgła się rozstąpi i dozwala oku bujać swobodnie po widnokręgu, jakiż nieskończony szereg obrazów, zmieniających się co chwila, roztacza się przed nami!
Niby gmachy lodowe, niby fortece lub świątynie o najfantastyczniejszych kształtach. Jedne nieruchome, pozwalające falom morskim uderzać bezkarnie
0 swe niewzruszone podstawy, inne przesuwają się zwolna, pomimo strasznej swej olbrzymiej wielkości, a za każdem drgnieniem ich iskrzących powierzchni, wyskakują z alabastrowych boków snopy świateł
1 barw, niby szmaragdów, rubinów i szafirów. Szerokie ściany lodowców błyszczą od licznych wodospadów, które spływają w niziny tych gór lodowych, aby następnie zgubić się w morzu; a wszystkie te strumyki, małe i duże, rozjaśniają się gorącym i czerwonym blaskiem słońca!...
Podbiegunowa natura, którą uważamy za ubogą, zlodowaciałą i nieruchomą, znając ją tylko z suchych i zimnych opisów podróży, roztacza przedemną całe skarby barw i blasków drogich kamieni, niby ogni sztucznych z innego świata, które powstają pod dotknięciem promieni słońca i przeobrażają się co chwila.
A wszystkie te boskie skarby odbijają od tla ogólnego, równie pełnego najrozmaitszych kolorów: zielonkawego, blado-różowego, pomarańczowego, zło-to-żóltego, fioletowego, niebieskawego — tła, o delikatnych, choć głębokich odcieniach, które woda spo-