284
powiedziała oprócz tego, co już powtórzyła doktorowi Gilbertowi.
Po ukończeniu notowania zapytał:
— A więc tego człowieka nie znałaś pani wcale ?
— Nie.
— I włosy miał rude?
— Jak marchew czerwone.
— Czy nie przypuszczasz pan, żeby to mogło być przebraniem?
— Nie wiem, w każdym razie wyglądało to bardzo naturalnie.
Pan de Garennes oparł głowę na dłoni i zdawał się głęboko zastanawiać.
— O czemźe to tak myślisz kuzynie, — zapytał go Raul.
— O tem, że człowiek o czerwonych włosach musiał zatrzymać się w innśj oberży w tutejszćj o-kolicy z swoim lub swoimi wspólnikami, z wozem, narzędziami i trumną... A zatem gdzie indziśj musiał zostawić także ślad swego pobytu.
— W Pontarmć prócz mojćj niema drugićj o-berźy... — rzekła wdowa Magloire...
— Nie do Pontarme on by przyszedł ze wszys-tkiemi swemi narzędziami, — odrzekł Filip. — Chciał po prostu zasięgnąć wiadomości, zdjąć plan waszego podwórza, moja pani, ażeby mógł się zakraść w ciągu nocy... Zatrzymał się z pewnością w jakiejś sąsiednćj wiosce.
— Niewątpliwie tak było, jak pan powiadasz masz pan zupełną słuszność...
— Jakto, więc to pan wiedząc o tem, nic nam nie powiedziałeś? — zapytał młody człowiek z niezadowoleniem.
— Chciałem panom dopiero dziś powiedzieć.
— A więc to tam musimy się udać, aby trzymać pswnych wskazówek o tych łotrach, wywiedzieć się, wielu ich było...
— Było ich z pewnością dwóch.
— I gdzież te łotry zatrzymał} się przed godziną zbrodni ?
— W Cbapelle-en-Serval w oberży pod „Białym koniem", odrzekł Gilbert, — patrząc tym razem ostro w oczy Vandamowi. Tam to postawili wóz w wozowni, jedli obiad i ztamtąd tu przyjechali.
— Idźmy zatem panowie do Chapelle-en- Seryal. Dziękujemy pani za łaskawie nam udzielone infor-macye.
Wyszli z oberży w Pontarmć, kierując swe kroki w stronę Chapelle-en-Serval.
Chociaż pan de Garennes zachował pozorny spokój i zimną krew, jednak uczuwał wewnętrznie rodzaj udręczenia, nieznośnie mu przychodziło tak udawać i czuł, że gdyby to udawanie długo miało potrwać, nie wytrzymałby. Drżał na samą myśl, że możnaby ich poznać w oberży pod „Białym koniem."
I jego słudze nie lepiej było. Pocieszał się biedak jak mógł, żeby sobie dodać odwagi. Drżał jednak mimo, że sobie tłómaczył, że skoro go nie poznano w Pontarmć, to i w Chapelle-en Serval go nie poznają. Jednakowoż pocieszał się nadaremnie. Niepokój wciąż go dręczył. W Pontarmć przebyli oboje tylko krótkie chwile, za to pod „Białym koniem” długie siedzieli godziny. Tam gospodyni miała sposobność przypatrzeć im się. Żeby jednak rozproszyć gniotące go myśli, zaśpiewał sobie jakąś piosenkę.