209
Wiadomo, że najprzód Francuzi osadzili Warszawę: władze Pruskie schroniły się na Pragę, zkąd dalój się usunęły. Był wtedy na tym przedmieściu prezydentem czyli burmistrzem Jezierski stary, także polonus, podupadły już nieco na nogi, a serdeczny przyjaciel dziada mego Zienkiewicza. Po przywróceniu mostu, był on między pierwszymi z tych, co chcieli zobaczyd naszych, jak mówiono wówczas zbawców. Zienkiewicz z całą Warszawą, już poznali ich dobrze, bo dobrze się dali we znaki: gdy zapłakany z radości staje przed nim Jezierski i prosi: „Stasiu! a pokaż mi naszych zbawców." Ten nic nie odrzekłszy, zaprowadził go do zamku, gdzie na warcie stał grenadyjer Francuzki. Jezierski wypaliwszy do niego exortę po łacinie, zbliżył się z wielkim uszanowaniem, i w połę od fraka mundurowego pocałował. Grenadyjer z uśmiechem ten hołd sobie oddany przyjął. Tegoż samego dnia Francuzi przeszli na Pragę, i po swojemu zagospodarzyli. Zienkiewicz dowiedziawszy się że zasłabł Jezierski, poszedł go odwiedzid. Znalazł go w łóżku: a widząc na podwórzu plądrujących żołnierzy francuzkich, pyta: „Cóż nasi zbawcy i tu się dostali." Jezierski splunął z gniewem: Niech ich piorun trzaśnie, zawołał z uniesieniem: uważ sobie mój Stasiu. Kiedym wrócił z Warszawy uradowany, ich widokiem, śpię sobie najspokojniej, gdy słyszę o północy dobijanie się wielkie. Otwieram, a oni pytają gdzie Mer miasta? Widzę, że mnie szukają, tak powiadam, że ja, a oni krzyczą owsa, siana! Tak ja im mówię gdzie dostanie, a jeden mnie za kark i każe się proWhdzić. Zarzuciłem futerko i czapkę, idę z niemi. Ledwiem że pokazał, a oni jak nie w walą mi na plecy więzi siana i słomy żebym im dźwigał: ja oczywiście nie chcę: a ten i ów jak przeciągnie nahajką, nie było co robid: schowałem godnośd do kieszeni, i musiałem im do ich ogniska przydźwigad siano i słomę. Otóż widzisz leżę, bom się umęczył nad miarę, i przeziąbł nie lada."
Praga zaraz w następnym roku więcćj ucierpiała niż Warszawa, bo obrócona na szaniec obronny przedmostowy: po ruinie kościoła Bernardynów i wielu murowanych domów już się więcój z upadku swego od r. 1794 niepodźwignęła.
Na cmentarzyku Pragskim pamiętam wiele krzyżów drewnianych, i pomników, które zniszczały w następnych niepokojach krajowych. Ile razy po modlitwie na grobie dziada i babki, zwróciłem oczy na Warszawę, zawsze zachwycałem się jej pięknym obrazem: bo od tej strony, stara stolica Mazowsza, najcudniój wygląda. Na wyniesionym wzgórzu rozłożona, odbija na tle prawie zawsze pogodnego nieba to swoje kościoły, wspaniałe gmachy, ogrody, to owe domy Starego-miasta, a najdawniejszej części miasta, co przytulone do siebie, zachowały na obliczu pleśń. kilku wieków. A u jój stóp nasza Wisła, to z cichym szmerem spokojnie przepływa, to zbalwaniona, i jakby spieniona gniewem, szumi łoskolnie, przewalając jedne wały na drugie. D*ziwnie wtedy, a roskosznie duszy, kiedy zasłyszysz odgłos fujarki więrzbowój z bliskiego pola, albo z Saskiśj-Kępy — kiedy się pomięsza z porykiem bydła wracającego z pastwiska. Prosty ten odzew, przypominający wioskowe życie, tak blisko pod murami Warszawy, silnie oddziaływa na serce. Dzisiejszy cmentarzyk Pragski odznacza się troskliwym
i to zobojętniało; stary żołnierz czuł to sercem, chód rzadko sarknął. Tak rok po roku, rzec można dogorywał, ten dzielny wojak, ze. złotym sercem, pełen najszlachetniejszych uczuri, gotowy do poświęceń krwi i życia. Zmarł w Kaliskiem w 1856 roku, pozostawiwszy wdowę i córkęjednę Aurelję.
n
Cment. Powązk. T. III.