łoś śpiewie mój cnotliwych eześć!
Brzmij jak organów i dzwonów dźwięk.
Bo kto zasłużył na bliźnich dzięk,
Nie złoto, pleśń mn trzeba nieść!
Ztąd Bogu cześć składam, że choć to wiem, Jak pczclć cnotliwych, śpiewaniem mem!
Wiatr dżdżysty wiał z zachodnich stron,
I pędził z Włoch wilgotne mgły,
Ciężarne chmury przed nim szły,
Jak owce wilk, tak gnał je on,
Zmiótł z pola, bór łamał, t w głębiach wód. Rozmiękczył, rozkruszył najtęższy lód.
Z gór starych szczytu tajał śuićg.
Wciąż spadek wod tysiącznych grzmiał;
Łąk obszar stawem być się zdał,
I głównej rzeki wzdął się bieg,
Huczące bałwany poniosły wtór,
Piętrzące się skały lodowych gor.
Na słupach i łukach ciężki most,
Z ciosowych głazów zbity stał,
A na nim w środek rzeki wprost,
Celbudkę małą strażnik miał.
Z dziecięciem i żoną, gdzież pójdzie, gdzie? „Strażniku! wołają, ach ratuj się!”
Z okropnem wyciem burzy grom,
Bałwrany gnał w' strażnika dom.
Wybiega drżący aż na dach,
To tylko dał mu wyrzec strach:
„O Boże łaskawy! ulitnj się!
„Zginąłem, zgiuąłem! któż zbawi mnie?”
Bałwany rwały strzał na strzał,
Z obojga brzegów tu i tam.
Z obojga brzegów potok sam,
Łuki i słupy w wodę rwał.
A strażnik z swą żoną, co tylko sił.
Od wiatro, i fali, okropniej wył!
9