174
łowski uchwycił eię jedynie za przywary ludzkie, może tylko na kilku indywiduach postrzeżone, i te, jakoby ogólne przywary narodu cięgle przedstawiał, bez przyzwoitej oględności, że tein dąży do przyćmienia świętości nietykalnej, jaka bezwzględnie wszędzie powinna być szanowaną.
Rzućmy tylko okiem na te rysunki, gdzie Btarców z podgoloną czupryną, w kontuszach i żupanach zwykł malowai, oto wypasłe potwory z wy-pukłcini i czerwonemi policzkami, z ogromnemi rubinowemi nosami, na których porastają sine grzyby od pijaństwa, karki faldziste jak u zwierząt, brzuchy jak beczki wydęte, z kuflami w rękach, niekiedy i oburącz trzymają: w postawach chwiejących się, nawpół pijanych, w rozmaitych grupach, przy beczkach w piwnicach z napisem: „Kochajmy się bracia a pijmy: bis repe-tita placet: omne trinum poi fectum i t. d. Niektórzy od przebrania miary oddają, niechlujny obraz przedstawiając, słowem, że ohydne postacie, i jeszcze w ohydniejszych przygodach wystawiał. Pióro Soplicy, odkryło nam szereg cnót i poświęcenia się, oddało w sposób godny wielkiego pisarza: Orłowski nie- mógł się wznieść do uczucia tej poezyi, tej piękności, do odmalowania tych świętych zalet, tych blubzezowych wieńców, jakiemi się zdobi p ul ięć dziejów w kronikach zbutwiałych dochowana.
I tak gdy Soplica pisząc o Panie kochanku mówi: ‘„Ze został (książę) w hajdawerach amarantowych, i w koszuli, na którćj wisiał ogromny szka-plerz, i tak wlazł na wóz, na którym była kufa naprłniona winem: on siadł na kufie, a wóz szlachta ciągnęła po ulicach Nowogródka; wóz co kilka kroków zatrzymywał się, a kto chciał, kielich lub garnek nadstawiał, a książę czop od kufy odtykał, i perorował, prosząc szlachtę by mu dopisała i t. d.” Albo t«m gdz.e o Karolu Rysiu mówiąc, pisze: „Gdy
książę po obiedzie nieco podochocony, miał zwyczaj p-irę godzin przesypiać, a jeden z paziów grających w przedpokoju w halbe-zwólbe, nie mając zapłacić czem przegranej, zmuszony był przez towarzyszów księcia pijanego , i sennego kartą po nosie uderzyć tyle razy, ile tynfów na kartę stawiono.” To lą obrazy treścią i duchem pi ane dla Orłowskiego, i gdyby za życia jego pamiątki Soplicy, były na jaw wydane, niewątpliwie zrobiłby z tego podania Orłowski, dwa najcudniejsze obrazki, godne pióra Cześnika.
Wielkie jest powołanie i poety i malarza, ale bardzo ostrożnie stąpać trzeba po stromej ścieszce, na którą świat myślący ma oczy dzień i noc zwrócone. Jeden obrazek, jedno słówko wypuszczone może przygnieść na zawsze lisde bluszczu, jnkicmi opinia zdobi ich skronie.
Nie tykając rzeczy drażliwych, miał Orłowski w dziejach naszych niewyczerpane źródło obrazów, naprzykład z przygód Lisowczyków, czyli jak ich sam nazywa ksiądz z Konojad Dębołccki, Elearów. Ich wyprawy, pochody utarczki, napady, łupieztwa, grabieże. Co za śliczny obraz jak tenże Dęho-łęcki, którego daleko później ksiądz Marek Karmelita w Berdyczowie reprezentował: przy wej ciu w granice Szlązka, w miasteczku po nabożeństwie na wzniesieniu pośród rynku, prawi kazanie do tej wyuzdanej tłuszczy, która go otaczała; jedni na koniach, drudzy pieszo, stując, leżąc, z natężeniem