Miło ml słyszeć co z każdej strony Mówi szacunek o tobie,
Że wawrzyn z różą masz ożeniony Ku twoich skroni ozdobie.
Wszakże to zimny szacunek głos); r;j Przyjaźń i o to gorliwa'
Czy też ta gł"wa co wieńce nosi,
Swoboav wdzięcznej używa!
Czy w dom twój toczy pociechy now e
•jił il.iJłn^saw oivs'- Łurtnn®. zacnych macocha? t midyfą a00 A
a4dnti.lo.jol fv/0 Jaki tam umysł? serce czy zdrowe? M M lhai*-j|
Justyna ciebie czy kocha? ^ ^iw Łiooq ilI10SJiyio Sława! tej pole niezbyt owocne .
, Nadzieja tylko zielona,
A względy? znamy łyskania nocne,
Suchej pogody znamiona.
1 mą, w slow) ■bW*!
Tymczasem coraz tardzićj chmurzyło się n‘ebo Kniażnina, dusza jego coraz dotkliwiej czuła brzemię cisn.ąccgo ją smutku i tęsknoty, a gdy nowy cii>s strzaskał ostatecznie wszelkie nadziej > poety, zmąciły iię do reszty struny podrażnionej i chorobliwej jego wyobraźni.
Pomieszanie Kniażnina w dziwny objawiło się sposób. Byloto w listopadzie 1794 roku, w samo południe zapaliyyszy ln*.arkę, przywołał jednego z domowników puławskich Gniewkowskiego, i wraz znim udał się na poddasze wysokiego pałacu. Tam stanąwszy w dymniku, przyświecając niby latarką, wskazywał ręką pole krwawych zapa Sów i smutne ofiary. Odtąd nieszczęśliwy Kniaźnin, nigdy już nie odzyskał zmysłów.
Franciszek Zabłocki szczery i prawdziwy przyjaciel naszego poety, był podówczas pleban im w Końskowoli, należącćj do Puiaw Przyjaciel przyjął pod dach twój obłąkanego przyjaciela, poetr podnł rękę po. .cie, nieszczęśliwy przygarnął dc serca nieszczęśliwego, ale ani dłoń życzliwa, ani wszelkie starania me zdołały już ożywić zamarł j wyobraźni, ani uleczyć chorego umysłu Kniażnina: przedłużyły tylko żywot nędzny i niedołężny. W początkach ptzenie*, gdy go Zabłocki odwiedzał, przytomnie o drwnych czasach rozmawiał.
l Zawsze ponury i milczący Kniaźnin obumarł na wszelkie zewnętrzne wpływy; zdaje się, że jedynie tylko żywił w myśli pragnienie 6mierci, owego ni'.-mylnego kresu Wszelkich cierpień i boleśi 1. Codziennie bowiem w pogodę czy w słotę, zimą czy latem, chodzi! do kompasu stojącego w blizkości mieT szkania, i tam przygasłem okiem ledził postęp ubiegającego czasu, jakby chciał dośledzić, rychło ostatnia nadejdzie godzina. I przez lat jeuenrscie 1 zukal jej nadaremnie. Nadeszła nakoniec, i w sierpniu 1807 roku ukończył opłakany żyw ot, w -ciągu którego tak mało chwil szczęs :ia, tak wiele prze liczy! cierpień i zawodów. Skończył dni na łonie nrzyjacieła, dłoń życzliwa zawarła mu powieki, a książę Czartoryski w dowód żalu i przyjaźni, wzniósł