i łże, łże wszystkim i na wszystkie strony... Naprzykład, wiedziałem, że ma syna i córkę... Córek Chińczycy nie posyłają zwykle do szkoły, uczą w domu, ale chłopca żądałem oddawna, żeby oddał do naszej szkoły misyjnej... Odmawiał stale: mały, zbyt mały... A teraz widzę, co to za „mały“... Chodzi do chińskiej uczelni i już księgę Trzech Wyrazów wbijają mu do głowy... przeklęci poganie!
Brzeski próbował bronić swego Siań-szena, że chodzić chłopcu do szkoły misyjnej daleko, że Siań-szen ubogi i nie ma na odzienie, na strawę dla syna... Ojciec Paolo kiwał znacząco głową:
— Wszystko to prawda, ale poza tym dostrzegam tam i co innego. Twój Siań-szen stary grzesznik. Był on przed laty urzędnikiem i to dość znacznym; zarządzał miastem powiatowym w Mongolji. Ale brał łapówki, kradł i wygnano go stamtąd. Wrócił do Chin, zamieszkał w stolicy w oczekiwaniu powrotu do łaski i urzędu... Czeka dotychczas... Bez pieniędzy trudno w Chinach o posadę... Tu za te rzeczy trzeba drogo płacić... Tymczasem Wań goły jak szczur... Nędza go żre!... A szkoda, gdyż pobożny i... posłuszny! — dodał w zamyśleniu misjonarz.
Brzeski nie odpowiedział. Nie znał się na tych sprawach i mało go one obchodziły. Zrozumiał jedynie, że nawracanie Chińczyków rzecz dla rozmaitych powodów niełatwa.
Późno wieczorem wracali Brzeski z synkiem Wania do domu. Hojnie i uprzejmie podejmowano ich w misji cały czas. Mimo to, obu im było jakoś nieswojo i obaj milczeli, rozważając w duszy usłyszane tam zdania.
— Jak myślisz, dobry mój panie: czy ten mnich nie
142