Wampir nie oderwał ust od jej szyi, żeby spojrzeć na ilu cha, chociaż wiedziałam, że martwy sukinsyn go wiil/l Osobiście, dziwnie bym się czuła, gdyby w czasie posili kręciło się przy mnie widmo kogoś, kogo właśnie zabiłam Ale tej kreaturze najwyraźniej było to obojętne. Drii|M ciało również należało do młodej kobiety, a na kolanai I innego wampira kolejna dziewczyna kurczowo czepiała si> życia. Jej powieki zatrzepotały i po chwili się zamknęły.
-- Powinnaś była posłuchać Brandy - przemówił do m 111 jeden z wampirów marną imitacją złowieszczego głosu
— Panny Różowe Paznokcie? — spytałam i zaczęła i u podciągać suknię.
Obecni wlepili z zainteresowaniem wzrok w moje nogi Zadzierałam suknię nie po to, żeby odwrócić ich uwajy, chociaż była to uboczna korzyść. Chciałam dostać się ck noży przymocowanych paskami do ud. Kiedy w końcu ji odsłoniłam, nastrój w pokoju raptem zmienił się z pełli i go pożądania i głodu na nieufny.
- No, skurwiele - powiedziałam, sięgając po noże. Pozwólcie, że się przedstawię.
***
- Zapomniałaś o kimś.
Właśnie miałam rzucić kolejnymi nożami, kiedy usły szałam znajomy głos. Bones wszedł do pokoju i obrzucił wzrokiem pobojowisko. Większość wampirów uśmierci łam sztyletami, a te, które zabiły dziewczyny, rozerwałam gołymi rękami. Chociaż tyle mogłam dla nich zrobić.
- O kim?
Ili mes się uśmiechnął.
() tej małej dziwce, która skradała się tu z bronią. Ale uł icgo nie robi.
i pewne chodziło mu o uroczą Brandy. Nie zwiódł ..nic jednak łagodny wyraz jego twarzy. Znając Bonesa, (••myśliłam się, że dziewczyna będzie paradowała w piekle "•/owymi paznokciami u nóg.
Dwie z tych dziewczyn jeszcze żyją. Daj im trochę ojej krwi. Zadziała o wiele szybciej niż moja.
IW mes wziął ode mnie nóż i naciął sobie dłoń, po czym odszedł do dziewczyn i każdą zmusił, żeby przełknęła illu kropel.
Nic jej nie będzie? — zapytał duch, pochylając się nad voją dziewczyną.
I Jslyszałam, że stopniowo wraca jej słaby, ale równy ols, kiedy krew Bonesa zaczęła leczyć obrażenia. Po chwi-
• u; uśmiechnęłam.
lak. Teraz już wszystko będzie dobrze, i )dpowiedział mi uśmiechem, prezentując dołeczki policzkach. Boże, był taki młody! Po chwili zmarszczył •i wi.
To nie wszyscy. Było ich jeszcze trzech. Powiedzieli,
• iii wrócą.
Prawdopodobnie wyszli, żeby jeszcze na kogoś zapolo-m . Bydlaki.
Dorwę ich - obiecałam. — Nie martw się. To moja
I • i';ica.
Duch ponownie się uśmiechnął... po czym jego postać H żęła blednąc, a kontury się rozmywały. W końcu zniknął. W milczeniu wpatrywałam się w puste miejsce.
117