czeszczoną, cierpiącą tak samo w niewoli, jak ona sama i my! Siedzi za „religijną propagandę”. Wie, że będzie skazana. Wie, że nie zobaczy już dzieci i wnuków. Wie, że nie przetrzyma więzienia. Nikogo jednak sobą nie zajmuje. Modli się, klęcząc, całymi nocami, wtulona w róg celi jak strzępek uczepionej tam pajęczyny.
Jedzenie w porównaniu z lwowskim o całe nieba lepsze. Chleb smaczny i sporo go. Pluskiew też mniej. Dyżurni jacyś grzeczniejsi, prawie życzliwi. Kobiety mimo wszystko traktowane są w tiurmach lepiej. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, mam prawo przypuszczać, że im było o wiele gorzej niż nam. Miałyśmy zresztą naoczny tego dowód.
Raz, kiedyśmy były w ubomie, usłyszałyśmy straszny krzyk i rwetes na korytarzu. Bieganie, jęki, szamotanie się czy dźwiganie czegoś, wreszcie wołanie przez telefon o wracza. Dyżurny, chcąc widocznie mieć nas w czasie całej awantury na powrót w celi, otworzył drzwi i - zasłaniając coś sobą- kazał jak najprędzej wracać w kameru. Poszłyśmy prędko, nie tak prędko jednak, by nie chwycić spojrzeniem tego, co tak usilnie starał się przed nami ukryć.
Pod drzwiami karceru leżał człowiek i patrzył w sufit. Szeroką, krwawiącą szczeliną otwarty miał brzuch i poderżnięte gardło. Żył jeszcze, bo widziałam zdyszaną pracę żeber pod chudą skórą, ale twarz bezkrwi-sta, woskowa wyrażała taką obojętność, jakby obie te straszne rany wcale do niego nie należały. Nie wiem zresztą, czy był przytomny.
Widocznie czasem przecie udaje się więźniom przechować i ukryć przed rewizją nóż, brzytwę czy szkło. Najczęściej jednak kawałek szkła. Gdy im już za ciężko, próbują skończyć z sobą, jak ten nieszczęśnik wtedy. Za każdy samobójczy zamach na celi czy w karcerze odpowiada dyżurny, własną wolnością nieraz.
Na progułkę puszczają nas w kwadratowe podwórze otoczone wysokim murem. Mamy samo niebo nad sobą, bez okien i ponurych ścian wokoło. Zimno tylko bardzo. Śnieg prószy. Zżarte przez chlor podeszwy nie chronią nogi przed zimnem zmarzłej ziemi i bruku. Z wysokiego gołębnika striełok z bagnetem obserwuje nas kosymi oczyma Huna.
Po powrocie z przechadzki, zbite pod jedną ścianą w ciasną grupkę, skracamy sobie czas różnymi zabawami. Więc: zgadywanie słowa, przysłowia, wyliczanie „kto prędzej” sławnych ludzi o nazwisku na tę samą literę... Czasem (tu dopiero spotkana i poznana) Irka, asystentka profesora archeologii ze Lwowa - opowiada nam o swoich pracach na terenie
85