porcje i znów na nas. Wstał nagle, podniósł drugą z rzędu miskę i zaczął jeść tak samo łapczywie jak pierwszą. Uspokoiłem się zupełnie. Spojrzałem na Bronka, na Adama, na Władka. W dwóch parach oczu wyczytałem lęk pomieszany z litością, w trzeciej — bezgraniczną pogardę... Nikt mu nie przerywał, nikt nic nie mówił.
A On tymczasem kończył drugą porcję. Wziął do reki łyżkę i zaczął wyławiać ostatnie resztki mięsa. Na twarz wystąpiły mu silne rumieńce, oczy powróciły do normalnego blasku, a ręka coraz wolniej, coraz ciężej podnosiła strawę do ust. W pewnym momencie ujrzałem, że ta długa, chuda ręka zaczyna drżeć, że łyżka rozlewa pokarm, nie trafiajac do warg, że po ciele Stacha przebiegł dreszcz.
I stało sie coś nadzwyczajnego. Stach cisnął miskę na podłogę i wybuchnął głośnym, przejmującym szlochem, rzucając się, jak opętany, po sienniku. Staliśmy dalej, patrząc jak zahipnotyzowani, a w ciężkiej ciszy drgał nkukojOny, głęboki, serdeczny szloch. W brudny więzienny siennik wsiąkały wielkie, przezroczyste łzy. tworząc ciemne, wilgotne plamy...
Władek wycedził przez zęby:
— Bydlę bez charakteru!...
Słowa Władka dochodziły do mnie, jak przez grubą zasłonę. I tak samo zabrzmiał mi glos Bronka, gdy zwrócił się do Adama:
— Ty masz dzisiaj dyżur... Wylej resztę do „paraszy” i wymyj dokładnie miski...
W kilka miesięcy pó- niej w charkowskim wiezieniu poznałem Jasia. Nawiązaliśmy więzienną1 najbardziej szczerą przyjaźń i któregoś dnia dowiedziałem się. że był snd-zony w tej samej grupie, w której był Stach.
Zapytałem 0 niego.
— Stach? — odparł z ożywieniem w głosie — Stach? To człowiek, przed którym mam ogromny szacunek. Ten dzieciak, to prawdziwy bohater. To charakter! Wyobraź sobie, że w czasie śledztwa tak zręcznie pokierował całi sprawa, żc zbił z tropu wszvstkich „śledewateli”. Najbardziej obciążające zarzuty innych wziął na siebie, wmówił to po prostu w NKWD! Liczył na to, iż dzięki swoim piętnastu latom uniknie kary śmierci. ? pomoże współtowarzyszom...
Tutaj głos .Tacia załamał s;ę nieco.
— Pomylił się. Wyrok był bezwzględny. I... i... prawdopodobnie został wvkonanv...
Władku. Władku! Czy nie pomyliłeś sie wtedy?...
Mieczy&alt' Srryiacki
SZKOŁA MŁODSZYCH OCHOTNICZEK1)
Dolina Śmierci
Trafną nazwę nosiła pierwsza siedziba szkoły młodszych ochotniczek : Kar kiirBatasz, czyli Dolina Śmierci. By" ła to mała uzbecka mieścina pod Gu-zarem. Zaczęło się bardzo niewesoło. KarkiirBatasz — to niewielka osada, położona wśród stepów zamieniających się z nastaniem upałów w pustynię. A upały zaczynały się wcześnie i temperatura dochodziła w lipcii do 80 stopni. W słońcu pękały termometry, a musiały wytrzymać młodociane płuca, nad" wątlone nieraz chorobą, wdychające tir many kurzu wzniecane przez stada owiec.
Ludność tubylcza, nomadowie, w u1 cieczce przed tyfusem, czerwonką i u" pałami — chroniła się w górach. Gdy nadchodziły upały — jedyny strumień, tak zwany arik płynący przez miasteczko -- zamieniał się w kałużę; była ona jedynym dostarczycielem wody dla o' wiec, osłów, tubvlców i polskich dziew
czat.
•
Zadrzewienia żadnego. O kilometr od miasteczka stało kilka samotnych drzew. Wyzyskano je znakomicie, or' gauizując pod każdym z nich ,,klasy2 polskiej szkoły na niegościnnej uzbe~ ckiej ziemi. Dosłownie — na ziemi. Ro' jc much, skorpiony i tarantule dopeł nialy całości obrazu.
Pierwsze ą dziewczynki przybyły do szkoły w dniu 30 marca t<M2 roku. 12
Z okresu pobytu szkoły w m. jenin w Pa
lestynie.