przed popękaniem od wybuchu bomb. Taki wydała rozkaz Komenda Miasta. Nic na to nie odpowiedziałem, tylko uśmiechnąłem się, nie wypadało mi podrywać zaufania w tych ludziach, tak ślepo wierzących w siłę pasków na szybach okiennych, jak również w tekturowe czołgi hitlerowskie itp. bzdury.
Pokojowa między innymi powiedziała mi, że wojna się już zaczęła i dodała: „Pan taki beztroski, a tutaj giną ludzie, bo hitlerowcy bombardowali już Morski Dywizjon Lotniczy w Pucku i są już pierwsze ofiary”. Wkrótce miałem się dowiedzieć, że w czasie tego pierwszego nalotu na Puck jako pierwsza ofiara zginął dowódca dywizjonu kmdr por. pilot Edward Szystowski.
Po śniadaniu pojechałem na Oksywie i zameldowałem się w Dowództwie Floty. Oddałem pakiet z tajnymi dokumentami, wręczony mi w Warszawie przez admirała. Tutaj dowiedziałem się od kolegów oficerów marynarki, że Niemcy zaczęły wojnę dziś rano, tj. 1 września o godz. 4.40 bez wypowiedzenia wojny i właśnie zbombardowali już Morski Dywizjon Lotniczy, gdzie jako pierwsza ofiara padł bojowy, odważny, zawsze pełen humoru i niezwykle koleżeński kmdr por. pil. Edward Szystowski. Łączyły mnie z nim długie lata służby w Marynarce Wojennej i jakoś dziwnie mi się zrobiło, wszak to jeden z moich rówieśników, który w pierwszych godzinach wojny odszedł od nas żywych na zawsze.
Na Oksywiu panował trudny do uchwycenia i zrozumienia nastrój. Trudno było coś konkretnego dowiedzieć się o sytuacji, która się wytworzyła już po kilku godzinach działań wojennych. Niepotrzebne zamieszanie wytworzyło się i pogarszało sytuację, jaka powstała przy ewakuacji rodzin marynarzy i oficerów, zamieszkujących na terenie Dowództwa Floty.
Wkrótce nastąpił nalot na port wojenny w Gdyni. Przeżyłem go stojąc pod arkadami bramy wejściowej do Dowództwa Floty i obserwując bombowce hitlerowskie podczas nalotu na port. Pamiętam jak jedna bomba zrzucona przez „Stukasy” zatopiła mały torpedowiec ORP „Mazur”. Na torpedowcu tym sam przechodziłem przeszkolenie w 1924 roku. Na nim przechodziło przeszkolenie całe pokolenie marynarzy. W dniu 1 września przycumowany był do nabrzeża naprzeciw akumulatorowni. Stało się to tak raptownie, że jedynie pływający marynarze z dowódcą torpedowca kpt. mar. Rutkowskim i por. mar. Dehnelem, oficerem artylerii torpedowca, którzy uratowali się z torpedowca, byli widocznymi dowodami nie istniejącego już „Mazura”. Ten pierwszy nalot spowodował szereg ofiar. Byłem świadkiem rozpaczy żon i rodzin poległych. Robiło to tym większe wrażenie, że był to przecież pierwszy dzień, a raczej pierwsze godziny.
W Gdyni dowiedziałem się po przyj eździe, że w dniu 29 sierpnia z rozkazu szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej wyszły do Anglii kontr-torpedowee: „Grom”, „Błyskawica” i „Burza”2. Poza tym w Casablance
! Trzy niszczyciele wyszły do Anglii dzień później, to jest 30 sierpnia.
82