Dopiero gdy wszystkie tusze umilkną, otwierają się z klucza drugie drzwi, umieszczone naprzeciw tych, przez które nas wpędzono do łaźni. Wtłaczamy się do trzeciej, ostatniej ubikacji, mającej połączenie z dezynfektorem. Zazwyczaj jest to kompletna lodownia, gdyż drzwi prowadzą wprost na dwór, a pieca nie ma żadnego. Na środku, na ziemi - a w wyjątkowych wypadkach na deskach umyślnie na ten cel tam położonych - garbi się stos rozparzonych łachów. Metalowe kółka są tak gorące, że ich wprost tknąć nie można. I teraz następuje straszna chwila, kiedy na ten wzgórek rzuca się tłum gołych, rozpychających się kobiet i rozkopuje go, szukając swoich rzeczy. Oczywiście wszystkie szmaty wysuwają się przy tym z poszczególnych kółek i mieszają jak groch z kapustą. Najohydniej zapaskudzony cudzy przyodziewek leży skłębiony na ziemi razem z jedynym, co posiadasz, przy czym wyciąganie swego płaszcza czy bluzki komuś spod mokrych, a już zabrudzonych nóg jest rzeczą prostą i zwyczajną. Czasem drugą pończochę znajdujesz dopiero wtedy, gdy się już wszystkie ubrały, o ile jej któraś z Sowietek nie zabrała zamiast szalika na szyję, bo i to bywało. Najwięcej kradzieży zdarza się w czasie tego ubierania się właśnie. Komuś - pamiętam - zginęła jedyna spódnica, czym zarząd bani wcale się nie przejął, mówiąc, że na to nikt nie poradzi. Na palenie i niszczenie w piecu naszych ostatnich rzeczy też widać rady nie było. Któraś dostała raz ataku serca na widok spalonego na brązowo, jedynego ciepłego swetra, jaki posiadała.
Tym, co na tych dezynfekcjach nie ucierpiało nigdy naprawdę, to były właśnie gnidy i wszy! Po chwilowym ogłupieniu od gorąca przychodziły szybko do siebie i zaczynały na nowo. Kto zatem dzięki systematycznemu biciu robactwa wytępił je w swoich rzeczach - o ile to w tiurmie, a zwłaszcza w transporcie, jest w ogóle możliwe - ten w dezynfektorze nabierał obcego tuzinami. Do pieca szło zatem z reguły wszystko tylko po nowe wszy. Twierdzenie to nie jest ani żartem, ani przesadą.
Po kąpieli, jak zwykle, dłużąca się w nieskończoność - rewizja. Stoimy w długim szeregu na korytarzu, a kilku żołnierzy przetrząsa nasze rzeczy. Wysypują wszystko z worków na zaplutą, zadeptaną podłogę, łażą buciskami po wypranej z takim trudem bieliźnie. Nie zabierają już nic, bo wszystko, co można było wziąć, wzięli nam dawno, więc po co to wszystko? Trzymam się resztką sił. Czuję gorączkę, głowa boli mnie nieprzytomnie, wrzód w nosie narywa. Mam tylko jedno pragnienie: położyć się byle jak, byle gdzie i zamknąć łzawiące się od bólu oczy...
93