jej to a nic nie pomogło. Była traktowana jak my wszystkie i jak nas wszystkie wywieziono ją oto do Rosji. Jąjednak i to zachwycało! Świadczyło przecie o ostrożności i rozumie sowieckich władz. Lepiej, żeby ona zgniła niewinnie w kryminale, niż żeby się choć jeden germański szpion przesączył przez granicę. Zgrzeszyła, zawiniła, chcąc się nielegalnie dostać na stronę rosyjskiej okupacji, zdradziła ideę, bo należało mimo wszystko zostać pod niemiecką okupacją i działać - zatem słusznie i sprawiedliwie postąpili, zamykając ją! Na każdym też kroku podlizywała się dyżurnym i władzom, zgłaszała się z zapałem do pracy w kuchni, na korytarzu, w ubomie, wygłaszała tyrady na temat roboczego ludu i tego, że zawsze służyć chce Sojuzowi. W ogóle była nie do wytrzymania! Bardzo szybko nauczyła się po rosyjsku. Ze złośliwą intencją, mówiąc i do nas, posługuje się tym językiem. Nie skarży się nigdy. Nigdy nie jest ani zimno, ani głodno, ani brudno, wszystko tu jest mądre i wspaniałe! Odsiedzi z radością wyrok, a jeśli pragnie, aby nie był zbyt surowy, to tylko dlatego, bo jej szkoda czasu, sił i zdrowia, które by mogła lepiej zużyć, pracując dla komunizmu na wolności. Polski nienawidzi całą duszą. Opowiada, gdzie może, różnym rosyjskim Żydówkom i babom, jak to u nas źle i ciężko było Żydom, jak byli prześladowani, jaką cierpieli nędzę i inne tego rodzaju bzdury. Stałość jej przekonań, upór, wytrwałość i pracowitość musiały budzić, mimo antypatii, szacunek dla jej charakteru, z drugiej jednak strony jej zaślepienie, opaczne komentowanie niezaprze-czenie oczywistych faktów i prawd, upieranie się, że białe jest czarnym itd., pozwalały wątpić o jej rozumie i rozsądku, przy czym robiły z niej najnieznośniejszego, najbardziej irytującego i męczącego towarzysza... Tamte dwie pętające się przy niej Żydóweczki były raczej nijakie. Jedna, Salcia, szczupła, głupiutka i ładna, jest z zawodu manikiurzystką, druga, Tobą, ruda jak marchew, mała, pękata i śmieszna, miała stragan z jarzynami na jednym z przedmieść Warszawy. Nazywałyśmy ją sobie Rudą Panterą.
Chersońska tiurma była jedyną, która co do strzępka oddała nam zatrzymane na kwitancję rzeczy. Nie brakowało nikomu nic. Kiedy dyżurny, w nadmiarze gorliwości, chciał którejś z nas zatrzymać odebrane jej przy rewizji medaliki, naczelnik nie tylko kazał mu je zwrócić, ale w naszej obecności porządnie sklął dyżurnego. Komuś, kto widział, z jaką specjalną furią tępili wszystkie dewocjonalia, fakt ten wyda się może trudnym do uwierzenia. Zachodzę w głowę, jakim cudem tak uczciwy
110