Władysław Urbaniak mat, kucharz na trałowcu „Jaskółka"
Było to 1 września 1939 roku o godz. 5—6. Ze snu obudziło nas wołanie wachtowych: „Niemcy nad portem”. Zerwałem się z łóżka i razem z kolegami wybiegłem na pokład. Tak, to oni. Lecieli na wysokości około 50 m nad portem; wprost nad naszymi głowami trzy hydroplany1 z czarnymi krzyżami na skrzydłach. „Strzelać, strzelać”. Biegniemy do dział. W tej chwili z innych okrętów odezwały się strzały, ale oni mijali już wejście do portu i lecieli na zatokę. Byłem zdenerwowany. Było to pierwsze zetknięcie się z nieprzyjacielem. Nie zdawałem sobie sprawy, że wojna się rozpoczęła, wojna, na którą czekaliśmy i to długo. Rozeszliśmy się do zajęć, dzieląc się wrażeniami z nalotu. Wszędzie słyszało się: „no nareszcie będzie gorąco”, „odpłacimy szwabom” itd.
Każdy był pomimo podniecenia w wesołym nastroju, bo też załoga była fest. „Jaskółka”, to jest okręt, na którym pływałem, był traulerem, a więc okrętem pomocniczym, przystosowanym do stawiania i wydobywania min z morza. Mówiąc prawdę, kochałem swoją „Jaskółkę”. Była piękna, zgrabna, a jak szła na fali, co dużo mówić — pierwszy okręt dywizjonu. Przed zaokrętowaniem na „Jaskółkę” pływałem na ORP „Wilia”, byłem też dłuższy czas na okrętach podwodnych, na ORP „Gryf”, ale nigdzie nie czułem się tak dobrze, jak na ORP „Jaskółka”. Na „Jaskółkę” zostałem przeokrętowany z Dywizjonu Okrętów Podwodnych w czerwcu 1937 roku jako starszy marynarz i tu w marcu 1939 roku awansowałem do stopnia podoficera, to jest mata. Zżyłem się z nią tak, że będąc na urlopie tęskniłem do niej.
W dzień rozpoczęcia wojny załoga składała się z 35 ludzi. Byli wśród nich: kpt. mar. Borysiewicz, zastępca dowódcy okrętu ppor. mar. Bielino-wicz, podchor. bosm. Cegielski. Z podoficerów: bosm. Stoją, kierownik maszyn bosm. Stefaniak, motorzyści mat Sosnowski i Hohn, mat Zieliń-
102
Stosowana przed wojną nazwa na określenie wodnosamolotów.