Weszliśmy do portu i zacumowali do mola północnego celem uzupełnienia zapasów węgla. Stał tam już „Komendant Piłsudski”. Po śniadaniu niezwłocznie zabraliśmy się do ładowania węgla, leżącego w pryzmach na nabrzeżu. Ładowanie, odbywało się systemem prymitywnym, to znaczy taczkami i workami, w czym zgodnie z tradycją brała udział cała załoga, łącznie z oficerami. W międzyczasie obserwowaliśmy trzy wspaniałe „Canty”, krążące nad Gdynią (tak wszyscy przypuszczali,. miały bowiem nadejść dalsze cztery maszyny z Włoch, z których jedna kilka dni temu wodowała w Pucku). Po przelocie nad naszymi głowami okazało się, że są to niemieckie „Junkersy” 1 2.
Jeszcze wówczas nie wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że to już wojna. Po załadowaniu węgla kanonierki przecumowały się do ostrogi, to jest mola znajdującego się naprzeciw ÓRP „Bałtyk”.
Około godz. 11 przyszedł sygnał z Dowództwa Floty, by z każdego okrętu wysłać oficera po odbiór rozkazów. Dowódca polecił mi wykonać tę czynność. Gdy przechodziłem obok warsztatów torpedowych, usłyszałem silną detonację i grudki błota posypały się dookoła. Pomyślałem wówczas, że to zapewne saperzy coś wysadzają, gdyż jednego z poprzednich dni widziałem, jak przygotowywali rowy przeciwlotnicze na „Saharze” 3 4 [...] Drugi, już bliższy wybuch zastał mnie w bramie przed Dowództwem Floty i posypały się szyby z okien. Doszedłem do wniosku, że to artyleria ostrzeliwuje Oksywie i wtedy dopiero nabrałem pewności, że to wojna się zaczęła. Potwierdził to za chwilę zresztą pomocnik Szefa Sztabu kmdr ppor. Gintowt-Dziewałtowski *, który wręczając mi kopertę, powiadomił mnie o tym oficjalnie i życzył godnej postawy i sukcesów osobistych w rozpoczętych działaniach.
Czułem się trochę nieswój w przestronnym, jasnym pokoju, z okien którego co chwilę wypadały szyby (od ognia „Schleswiga-Holsteina”, jak się potem okazało), ale podtrzymany na duchu życzeniami kmdr
119
poznaniu wzięły udział 3 wodnosamoloty. Zaobserwowanie przez niektórych autorów relacji tylko 2 samolotów wynikało prawdopodobnie z trudności dostrzeżenia wszystkich samolotów w panującej wówczas nad portem i redą mgle porannej.
Informacja nie znajduje potwierdzenia w innych relacjach, ani też w opracowaniach. Nazwą „Cant” oznaczano popularnie jeden z sześciu zamówionych przez Polskę we Włoszech trójsilnikowych samolotów torpedowo-bombowych, który na kilka dni przed wojną przyleciał do Pucka, jednak bez wyrzutników do bomb i amunicji (zamówione samoloty typu Cant Z 506/B budowane były przez zakłady lotnicze przy stoczni Cantieri Riuniti dell’ Adriatico w Trieście).
s Tak w gwarze marynarskiej nazywała się pusta, nie zabudowana przestrzeń na terenie portu wojennego.
Kmdr ppor. Romuald Dziewałtowski-Gintowt był szefem sztabu dowództwa Morskiej Obrony Wybrzeża. Dowództwu temu podlegała cała flota z wyjątkiem Dywizjonu Kontrtorpedowców (niszczycieli) i Dywizjonu Okrętów Podwodnych, jak również dowództwo Rejonu Umocnionego Hel. Na czele MOWyb, stał kmdr dypł-Stefan Frankowski.