biorące rzecz poważnie bywają dopuszczane do tych tajemnic z zaświatów. Jest to więc godzina duchów, warkoczastej Mani i szczurów. Bo szczury oczywiście są. Zawsze w więzieniu są szczury. Wiedziało się o tym od dzieciństwa, z bajek. Ale bajką okazało się, że to takie straszne. Ot... smyrga coś po tobie we śnie, coś ci chleb spod głowy wygryza, coś czasem mydło zje czy rynkę z półki zwali. Spłoszone, chlapnąć umie ciężko na brzuch z piętra kojki i - tyle wszystkiego.
Jednego z tych szczurów właśnie obserwują w czasie progułki, przejęte zaciekawionym wstrętem, nasze małolatki. Bo i my mamy tu mało-latki. Są to na granicy połapane i poaresztowane w Polsce dziewczęta poniżej lat szesnastu. Jest ich tu w tej chwili niewiele: sześć czy siedem wszystkiego. Mimo nawoływań Poli zbiły się w grupkę i patrzą. Pod murem głodna kocia kończy właśnie zażartą walkę ze wściekłym kłębkiem futrzanego mięsa. Dziewczynki piszczą i zakrywają oczy, ale w naszym monotonnym życiu widocznie i taki obrzydliwy spektakl nie jest do pogardzenia. Małolatki te zostały dawno od nas oddzielone i umieszczone osobno. Spotykamy się z nimi tylko na progułkach. Dają im pono trochę lepiej jeść, mają gazety, książki, a czasem przychodzi do nich na przyjacielskie pogawędki jakiś enkawudzista. Gada o komunizmie, o konstytucji, o wolnej miłości, o nieślubnych dzieciach. Małe znosiły wszystko cierpliwie, póki nie przyszła kolej na religię. Wtedy postawiły się okoniem i musiano ten punkt programu z pogadanek wykreślić.
W czasie naszej progułki wynoszą czasem także - z innych cel, ale na to samo podwórze - półumarłe monaszki. Niosą je w kocach jak zwłoki, kładą pod ścianą w słońcu i zabierają po godzinie na powrót. Straszne, wychudzone, przez muchy obsiędzone nieumarłe trupy! Nie wiemy, czy to dawne monaszki starobielskiego monasteru, czy też zwiezione tu z innych tiurm? Te są na wykończeniu i nie mają siły śpiewać jak charkowskie.
Hasłem końca progułki jest zazwyczaj pojawienie się w głębi zabudowań roznoszonych przez więźniów olbrzymich baniaków z zupą. Porywamy wtedy nasze wietrzące się na drzewach i płocie koce i wracamy skwapliwie na kojki, aby czekać upragnionej godziny karmienia.
Nikt nie wie, jak jesteśmy głodne! Rano herbata ze szczyptą cukru i cienka kromeczka czarnego chleba. Chleb ten rozdzielają nam zawsze wieczorem i trzeba iście heroicznego zaparcia się siebie, aby go nie zjeść natychmiast - całego. Krajemy więc przezornie otrzymaną pajkę na trzy
139