zaginionych i rannych. Wojna trwała, ludzie na froncie ginęli, ale społeczeństwo w miastach się nudziło i bawiło się tym intensywniej. Bawili się też na zabój i wydawali pieniądze oficerowie, którzy przyjeżdżali na urlop do Petersburga. W rozmowach ciągle słyszało się nazwisko Rasputina. Nastrój był jawnie podniecony.
W lutym zakończono remont krążownika. Zatoka pokryła się stałym, grubym lodem. Otrzymaliśmy jednak polecenie wyjścia do Rewia. Zmobilizowano w tym celu trzy najsilniejsze łamacze lodu, na czoło wysunął się potężny „Jermak”, dwa inne szły trochę z tyłu i po bokach, rozszerzając dla nas kanał w lodzie. Na szczęście mieliśmy bardzo dobrą, chociaż mroźną pogodę, co pozwalało mieć dokładną pozycję statku. Posuwaliśmy się bardzo wolno. Często musieliśmy się zatrzymywać, cofać się, żeby zdołać potem przejść, gdyż złamany lód zapełniał kanał zaraz po przejściu łamaczy. Na noc stawaliśmy na kotwicy, czy raczej w lodzie w jakiejkolwiek zatoce wybrzeża południowego. Po trzech dniach żeglugi przybyliśmy do Rewia, gdzie* wejście do portu było bardzo uciążliwe.
Wróciliśmy w czasie rozkwitu karnawału. W Rewlu, tak samo jak i w Petersburgu, wszyscy chcieli się bawić. Pieniędzy było dużo, gdyż wszyscy mieli zajęcie — bezrobocia nie znano, a wojskowym płacono jakieś dodatki. Nawet i nas z żoną wciągnięto w ten ogólny gorączkowy wir balów i wieczorów tanecznych.