150
Oto wyjęte
ze szkicowników Zbigniewa Herberta inne narysowane przez niego postacie. Żaden rysunek, żadna fotografia nie mogą być wizerunkiem Pana Cogito, zmienia się on bowiem z utworu na utwór, w trakcie naszej lektury.
Ale jego osobność i osobowość nie budzą wątpliwości.
PAN COGITO
kiem tak patetycznym nie może mówić sam poeta, że ów patos złożyć trzeba na karb stworzonej przez niego postaci - bohatera. Bohaterom, fikcyjnym osobom - choćby były z autorem powiązane wieloma nićmi - wolno mówić wzniośle. Liryka bezpośrednia Herberta, jeśli jej podmiot jest bliski codziennemu sposobowi wypowiadania się autora i jego fizyczności - musi być jednak daleko mniej patetyczna, o wiele bardziej wstrzemięźliwa.
Postaci Pana Cogito nie można malarsko sportretować. Pan Myślę jest fizyczny, bardzo fizyczny; mówi o swej fizyczności wiele, określa jej szczegóły, ale tej fizyczności nie da się przedstawić. Na pewno nie mogłaby to być fizyczność Zbigniewa Herberta. Pozostaje bowiem - powtórzmy - Pan Cogito osobą, a rzeczownik ten jest pokrewny przymiotnikowi „osobny”.
Pan Cogito stoi wyprostowany. Patrzy w nasze oczy i - jak napisał Ryszard Przybylski - „do wszystkich poprzednich znaczeń jego imienia (myślę, więc jestem osobą; myślę, więc wątpię) należy dodać jeszcze jedno: myślę, więc płacę za myślenie.
, Płacę poniżeniem i samotnością. A wypłacam godnością i poznaniem”.
O Panu Cogito napisano bardzo wiele. Pojawił się w samą porę, stał się tarczą pomiędzy poetą a czytelnikiem. Tarcza ta podnosiła się i opuszczała. Opuszczona dawała wrażenie pełnego utożsamienia podmiotu i postaci, podniesiona - broniła autora przed agresją odbiorców i także odwrotnie: odbiorców przed pochopnością czy nieumiarkowaniem autora. Herbert prowadził złożoną grę. Pan Cogito przecież także przekracza podmiot indywidualny. Jest jednostkowy i uniwersalny zarazem.
Po powrocie do Polski Herbertowie zamieszkali w Warszawie, wpierw w mieszkaniu użyczonym im przez Julię i Artura Międzyrzec-