niemy, to razem”. Chwyciłem jedną ręką pod pachę, a drugą pod zdrową nogę i chcę dać krok. Nie mogę. Boję się dotknąć zranionej i zwisającej na dwóch żyłach nogi. Mówię jemu: „Masz trochę siły, to chwyć się za moją szyję i poddźwignij się, bo nie chcę urazić twojej chorej nogi”. Ranny zgadza się na wszystkie bóle i chce, żeby jak najszybciej zanieść go do schronu.
Z trudnością niosłem rannego marynarza. Piętnaście stopni schodów jest do schronu. Przychodzę z rannym i jęczącym do drzwi. Zamknięte. Stukam, wołam, nikt nie otwiera. Dopiero gdy zacząłem kopać butem, otworzył jeden z marynarzy znajdujących się w schronie. Razem z nim wszyscy wylęknięci, przestraszeni, aż nie mogą przemówić ani słowa.
Położyłem ciężko rannego na podłodze, wyjąłem marynarski nóż z kieszeni i oberżnąłem całą nogawkę ze spodni i kaleson powyżej kolana. Poszarpane i wiszące ciało obrównałem, oczyściłem z brudu, aby można było zrobić lepiej opatrunek. Wyciągnąłem bandaż z torby sanitarnej i owijam, w międzyczasie pytając rannego: „Mocno bolało, jak cię poczęstowali?”. „Nie”, odpowiada, „tylko tak jakby ktoś szpilką ukłuł”, „Ale teraz czujesz”? „O tak”, kiwnął głową. Zacząłem go jeszcze wypytywać, może ma jakieś żale lub coś do rodziny. Odpowiedział: „Nie mam nic”. Jeszcze z nim koledzy rozmawiali, pocieszali go, a om z lekka przytakiwał głową, nic nie mówiąc. Widzę, że ranny staje się blady z boleści i pręży się z upływu krwi, więc nie pozwoliłem już rozmawiać z rannym; zostawili go w spokoju.
W tym czasie przychodzi st. mar. rez. Miniszewski, też ciężko ranny, cały czerwony od krwi. Widzi, że jestem podoficerem, melduje: „Panie mat, przy dwóch działach 75 mm jest jeszcze jeden mar. rez. Błaszczyk ciężko ranny”. To wypowiedział i zemdlał. Marynarze podskoczyli do niego, aby nie upadł. Zaraz go porozpinali i założyli opatrunki.
Kilku marynarzy zostawiłem z rannymi w schronie, a z resztą poszedłem po rannego na stanowisko ogniowe. Dochodząc do drzwi schronu, otworzyli je i nagle wszyscy się cofnęli i pochowali po kątach. Nikt nie chciał głowy wytknąć, bo co chwila przed wejściem upadał kawał betonu, drzewa, piach i odłamki, ponieważ bez przerwy w dalszym ciągu trwało bombardowanie. Widzę, że wszystko struchlało. Otworzyłem drzwi jeszcze raz i wyleciałem jak strzała, szukać po stanowiskach rannego, a tu nad głową odłamki, pociski i samoloty. Pod nogami ogromne doły od bomb i pocisków.
W prawo, w odległości 20 m od mojego stanowiska, stały dwa działa 1. Między działami a stanowiskiem bomba na bombie i jeszcze raz bomba. Istna gotująca się lawina ziemi, kłęby dymu, a w powietrzu kawałki drze-
152
Działa kal. 75 mm tworzyły baterię obrony przeciwdesantowej portu. Pierwotnie była to bateria oświetlająca, strzelająca pociskami oświetlającymi w celu umożliwienia baterii głównej prowadzenia ognia w nocy.