bez przerwy. Lufy nkm rozgrzane były do czerwoności. W krótkich przerwach ładowniczowie lali wodę na lufy i owijali mokrymi workami. W jednym z nalotów, strzelając do bombowców dwumotorowych, nasze pociski z nkm i w tym samym czasie pociski z nkm mata Roili trafiły w kabinę samolotu. Samolot momentalnie podniósł ogon w górę i z całym ładunkiem bomb runął w morze.
Po kilku godzinach walki ręce mdlały od strzelania i na wymioty się zbierało od dymu z bomb. Nas zmieniła druga zmiana: mar. Cybulski i mar. Wawrzyniak. Oni bili do samolotów zawzięcie i nad ranem zestrzelili jeden samolot, który spadł na cyplu [...]
Nad ranem zmieniłem mar. Cybulskiego. W trakcie strzelaniny, przy nkm nr 1 upadła seria bomb. Nkm ucichł. Ogień prowadził tylko nkm nr 2. O godz. 4.30 rano koniec nalotów.
Mówię ładowniczemu mar. Czerwionce, ażeby lał wodę na lufę, aby ostygła, a sam poszedłem do nkm nr 1, zobaczyć, co się stało. Mat Roiła przeklina Hitlera i mówi do mnie: „Bomby upadły blisko, zasypały piachem nkm, który mi się zaciął. Zmienić prędko luf nie można, bo wszystko gorące, a naprawić muszę, bo zaraz przyjdą samoloty” [...]
3 września
[...] Broń przeciwlotnicza baterii im. Laskowskiego odpędziła dużo samolotów, które atakowały okręty. Dużo samolotów, rzucając bomby na „Wichra” i „Gryfa”, obniżało się nad baterią i z broni maszynowej ostrzeliwały stanowiska baterii. Mnie w ciągu jednej godziny atakowały trzy razy, w odległości około 100 m. Karabiny moje biły się z nimi zawzięcie. Widziałem na własne oczy, jak jednemu strzelcowi pokładowemu seria pocisków smugowych trafiła w pierś [...]
4 września
[...] O godz. 10.00 jeden bombowiec przeleciał nad baterią w kierunku portu wojennego. Bomby spadły jednak poza obręb portu. Najcięższe karabiny maszynowe strzelały [...] Przez cały czas alarmów i nalotów czułem, że mnie siły opuszczają, mówię więc swojemu zastępcy: „Bądź tutaj, a ja pójdę się przespać”. Trzy doby już nie spałem, mdłości brały mnie od dymu bomb, a w dodatku byłem głodny. Chwiejnym krokiem szedłem do koszar.
Spałem 3 godziny. Pod wieczór był nalot. Bomby upadły blisko, podmuch zrzucił mnie z łóżka. Wiem, co to znaczy, więc biegiem lecę’ na stanowisko. Dochodzę, a mój zastępca mar. Cybulski — bez hełmu, bez maski, włosy czarne, potargane — widząc mnie, śmieje się i mówi: „Cholery, psiekrwie, dałem im, poszły jak zmyte”. Zwraca się do ładowniczego: „Lej wodę na lufę, niech stygnie”. Mówię do niego: „To porządnie się spisałeś”, a on na to: „Niech jeszcze raz przyjdą, to ja im pokażę”. Odparłem: „Idź teraz, zjedz kolację i prześpij się, a ja tu zostanę”.
155