5 września
Po śniadaniu sprawdziłem moje obsługi przy karabinach maszynowych, czy wszyscy żyją. Gdy mnie zobaczyli, już widzę uśmiechy na ich twarzach. Uradowani, serdecznie żeśmy się przywitali. „Wszyscy żyją”? spytałem. „A któż z nas miałby się dać zabić”, brzmiała odpowiedź. Budowali sobie lochy przy karabinach maszynowych. Służyły im za jadalnię, sypialnię, były ich całą siedzibą. Niektórzy mieli już gotowe lochy. Wszedłem do ich „salonu”. Oni usiedli obok mnie, bo stać nie było można. Wchodzić i wychodzić trzeba było na czworakach.
Pytałem ich, czy są najedzeni, czy mają się w co ubrać, ciepło spać i czy boją się Niemców. Odpowiedzieli, że jak w jednej godzinie nie przylatują samoloty, to im się bardzo nudzi, bo nie mają do kogo strzelać. Pożegnałem ich i życzyłem powodzenia. Oni prosili, abym ich często odwiedzał.
6—17 września
[...] Do mojej drużyny przydzielono 1 podoficera, 4 st. marynarzy i 2 marynarzy oraz 2 rkm i 1 karabin lotniczy. Broń maszynową w drużynie posiadałem różną: 2 nkm dwulufowe morskie, 1 ckm typu „Maxim” i 1 ckm lotniczy typu „Vickers”. Ja byłem przy jednym nkm dwulufo-wym, a obsługę wziąłem z samych rozbitków z „Wichra” i „Gryfa”, ponieważ byli różnych specjalności.
Gdy marynarze przybyli, musieli na swych stanowiskach zaraz wykopać sobie lochy w ziemi i zrobić jakie takie miejsce na spanie. Dowództwo wyznaczyło wartowników, aby nocami strzegli naszych stanowisk. W nocy kontrolowałem wartownika, który stał między Helem a stanowiskami. Widzę, że trzyma gruby kij, a obok leży stos kamieni. Pytam go, oo to znaczy. On na to odpowiada: „Żadnej broni nie posiadam, a gdy w nocy mnie ktoś napadnie, to będę się tym musiał bronić”. Dałem mu swój rewolwer, a sam na drugi dzień czyniłem starania i dostałem wyłącznie dla wartowników 3 karabiny ręczne.
Przy każdym nkm i ckm przydzielony był dowódca i 6 marynarzy; żaden z nich nie posiadał karabinu ręcznego, a jedynie własny nóż do obrony indywidualnej. Ci, którzy ich nie mieli, musieli je sobie „skom-binować”. Taka oto była nasza obrona w razie desantu [...]
W baterii coraz bardziej dokuczał głód. Dowódca mówił, żeby pasa przycisnąć, że jesteśmy odcięci i że ta żywność, którą posiadamy, musi wystarczyć nam jak najdłużej. Na obiad dostawaliśmy 1 lub 2 jajka, kilka ziemniaków w łupinach i ubogą zupę. Kolacje i śniadania były bardzo małe. Marynarze wolni od wachty chodzili na Hel kupić chleb lub inne produkty żywnościowe, aby zaspokoić głód.
156