Krótko, co prawda, byłem w Sztokholmie, a jednak parę godzin siedziałem wśród podróżnych w klasie trzeciej po wyjeź-dzie z Haparandy, potem obserwowałem pasażerów w wagonie sypialnym i restauracyjnym, w końcu na ulicach Sztokholmu. Odczuwało się wielki, nadmierny dobrobyt. Może chleba było trochę mniej i dlatego sprzedawano go na kartki, ale tak świetnie to zorganizowano, że widocznie nie sprawiało obywatelom więcej kłopotu niż ograniczenie sprzedaży wódki, polegające na tym, że jednocześnie z trunkami należało zamawiać w restauracji jakiś posiłek. Tylko w Norwegii, która z tych czy innych powodów zajęła, czy zmuszona była zająć, stanowisko zdecydowanie proalianckie, było biedniej i chleba na kartki wydawano skromniej. Pieniędzy jednak nie brakowało.
Na statku, który należał do Skandynawsko-Amerykańskiego Towarzystwa Okrętowego i płynął pod flagą duńską, wszystkiego było w bród i nie robiono żadnych ograniczeń spożycia chleba, który podawano w rozmaitych gatunkach. Mówiono mi też, że w Danii nie odczuwa się żadnych braków mimo jej bliskiego sąsiedztwa z państwami wojującymi.
Ten dobrobyt i to bezpieczeństwo obywateli państw neutralnych odbijało się wyraźnie na zachowaniach pasażerów, rozba-branych podczas podróży w sposób odrażający, ale miny mających pewne. W miarę oddalania się od wybrzeży Norwegii, gdy statek zaczął się nurzać dziobem w szerokiej fali Atlantyku, wielu zaczęło chorować i wszystkie ubikacje zostały szybko zanieczyszczone. Jeśli nie było zanadto mokro, spacerowałem, raczej przebywałem na małym pokładzie rufowym czy dziobowym, na posiłki przychodziłem często sam jeden i z prawdziwą odrazą przebywałem w pomieszczeniu, gdzie nie mogłem uniknąć spotykania się i patrzenia na współtowarzyszy podróży.
Na drugi czy trzeci dzień po wyjściu z Chrystianii w godzinach popołudniowych mieliśmy parogodzinną rozrywkę, gdyż spotkaliśmy na morzu trzymasztowy szkuner, na którym podniesiono sygnał z prośbą o słodką wodę, której na tym żaglowcu zabrakło. Spuszczono jedną z łodzi ratunkowych, załadowano parę baryłek i szalupa powoli skierowała się pod wiosłami ku szkunerowi, wznosząc się i opuszczając na znacznej fali. Jak mi potem opowiadali niektórzy z załogi, szkuner wracał z USA i był już w drodze 40 dni.
184