się dało. Strach, co to za dumy naród. Byle się im postawić. Byle bujać... Toteż wszystkim u nich był... I lek-pomem, i malarzem, i cieślą, i inżynierem, i kucharzem - jak wypadło. Kombinował. I co? Źle? Teraz trumny robi. Pudełka na sowieckie ścierwo. Galantne. Od serca im robi. Byle ich wszystkich prędzej w nie poskładać. Nie żałowałby rąk! Narobiłby im tych trumien stąd do Leningradu. Tylko desek szkoda. I miejsca na ziemi też. A dużo go będzie teraz trzeba... niby tego miejsca w ziemi. Daje im Niemiec łupnia za wszystkie czasy. Dymają, aż portki gubi. Ale będzie jeszcze dymał i Niemiec. Sprawiedliwość jakaś musi być. Inaczej Boga by nie było. A jest! To nawet oni mówią. Jak ta amnestia przyszła, to pobaranieli. Mówią: takiej rzeczy jeszcze nie było, żeby tyle tysięcy ludzi naraz z łagrów puścić. Czary - mówią. Wasze polskie czary... Wymodliliście - mówią. I pewnie...
- Dziadka miałem. Miał dziewięćdziesiąt trzy lata - a jak owdowiał, to się jeszcze żenić chciał! Przysięgam Bogu. Morowiec był. To mówił mi zawsze tak: „Jędrek - powiada - wbij se to w łeb na zawsze: poty Polski, póki z Bogiem”. Ja tom tam po prawdzie nigdy bardzo po kościołach nie latał. Wolałem za dziewczętami. Wiadomo... „milsze panny od sutanny...”, ale tak to pamiętam jak dziś. Jak miałem lanie brać, to nigdy od ojca. Od dziadka tom wszystko zniósł i jeszczem w rękę potem cmoknął. Sam tylko kukurydziankę jadł - mięsa ani na ząb - ale pociągnąć to lubił. „Jędrek - powiada - jak w miarę, to nie grzech. W Galilejskiej Kanie - powiada - pili też”. Oj ej ku! Strasznie był nabożny. Tak mnie nauczył, że się do dziś bez pacierza nie położę. Te durne sowieckie juchy śmiali się ze mnie po barakach. Ale jakem raz i drugi tak mordy skuł, że zęby z kątów wymiatali - dali spokój... A teraz mówią - czary! Wasze polskie czary! Lepsze zobaczycie. Poczekajcie! Przestanę trumny strugać, a zacznę wam, cholera, nadzianki do nich dostarczać! Nie bójcie się... Przyjdzie i to! Ojejku! Najgorsze to czekanie!
Musieli nas wypatrzyć. Od strony sangrodka zbliża się rudy brygadier, pewnie żeby nas rozpędzić. Wiadomo - zakluczonym z sobą gadać tu nie wolno. Lepiej nie czekać. Olszewski wstaje, łokciami podciąga briuki, wyszarpuje z łatwością - po sam nos w pień wbitą - siekierę i z leniwym uśmiechem zawodowego pożeracza serc kłania mi się z przesadną szar-manterią.
- Szanowanie pięknej pani. Ja tu zawsze trumny robię. Proszę znowu kiedy przyjść... - i pogwizdując odchodzi do swoich desek.
213