DO JOKOHAMY NA „KOREA MARU”
Podczas parotygodniowego pobytu w San Francisco sprawdziłem raz jeszcze nasze rzeczy i to, czego według mego zdania brakowało, nabyliśmy przed wyjazdem. Bagaży mieliśmy dużo. Żona przywiozła ze sobą z Europy parę kufrów szczątków swojej wyprawy. Teraz wyjeżdżając na Syberię, gdzie zapewne brakowało wszystkiego, chciałem się zaopatrzyć jak najlepiej, żeby jak najdłużej nie odczuwać braku rzeczy, do których człowiek tak łatwo przyzwyczaja się, mieszkając w Ameryce Północnej. Wydaliśmy na to dość dużo pieniędzy, ale wyjeżdżaliśmy bardzo dobrze wyekwipowani.
W przeddzień odjazdu nabyłem jeszcze całą skrzynię doskonałego mydła „Ivory” i poleciłem w sklepie odesłać tę paczkę wprost na statek. Rano dnia następnego, załatwiwszy wszystkie rachunki w hotelu, około godziny 11 pojechaliśmy na przystań, gdzie sprawnie i szybko załadowano nasze rzeczy oraz wskazano nam naszą kabinę, która nie była nadzwyczajna, ponieważ nie miała iluminatora. Musiałem się z tym pogodzić już nabywając bilety, gdyż ruch pasażerski do portów Japonii był w tym czasie bardzo ożywiony i należało brać nie to, co się chciało, lecz to, co było. Mojej skrzynki z mydłem nie mogłem odnaleźć. Zatelefonowałem jeszcze do sklepu, skąd mi odpowiedziano, że skrzynkę odesłano stosownie do zlecenia. Przez jakiś czas sądziłem, że zaginęła, lecz w czasie podróży znaleziono ją w którymś innym przedziale na bagaże. Mydło to bardzo się nam potem przydało i starczyło prawie na cały czas pobytu na Syberii.
„Korea Mara” był to statek starego typu, o wyglądzie podobnym do naszych pierwszych transatlantyków typu „Polonia”, lecz znacznie większy. Miał trzy klasy. Powiedziano mi w biurze
213