dziwo jednak nie ubywało też skiperom! Ktoś płacił za to wszystko - tyle że nie Raciszewska!
Od samego prawie początku przypytywał się do niej ów typ, co do którego do dziś nie mam jasnego sądu, może dlatego zresztą, że mu na pewno zależało na tym, by woda wokoło niego była mętna, a pozory mylące. Tak sobie przynajmniej ułożyłam.
Jest to młody Ukrainiec, rosły, przystojny i niebywale uczynny. Nie wiadomo skąd ma duże, jak na nasze warunki, zapasy cukru, machorki, chleba, lekarstw i pieniędzy. Rozdaje to wszystko chętnie i nieproszony, bo raczej prosi o ich przyjęcie, dużo mówiąc o miłości bliźniego i o Bogu. Był długie lata w Ameryce, zna angielski i dużo czytał. Nie jedzie do Buzułuka. Licząc może na naszą niedomyślność, przyznaje się, o jakie skierowanie prosił. Miejscowość ta, jako najdalej wysunięta na zachód, dawała największe prawdopodobieństwo rychłego jej zajęcia przez Niemców. Jak karp pod prąd wody, tak on pcha się pod włos historii, byle bliżej, byle prędzej do Hitlera. Ukrainiec - wiadomo! Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jeśli jeździł do Ameryki, to też z jakąś robotą. Mówi wprawdzie o studiach, ale dość mgliście i nie umie sprecyzować, jakich mianowicie. Był też w Czechosłowacji. Po co Ukraińcy jeździli do Czechosłowacji, wiedziało się też. W każdym razie cokolwiek bądź robił czy miał zamiar zrobić, zgrywał się na - pełną miłości Boga i bliźniego - ugodowość i słodycz. A może taki był naprawdę? Pod koniec naszej jazdy zwierzył się wreszcie Raciszewskiej, że jest ruskim księdzem, ale to już zataił (albo ona zataiła przede mną), dlaczego się z tym kryje przed ogółem. W łagrach czy hurmach było to zrozumiałe. Ale tu? Słuchając czasem jego wzniosłych słów o miłości bliźniego i o przebaczeniu w imię Chrystusa, robiłam sobie o to w myśli wyrzuty, że ani na chwilę nie mogę uwierzyć w ich szczerość. To niedowierzanie zresztą nie opuszczało mnie nigdy w stosunku do tego człowieka, jakkolwiek absolutnie nic konkretnego nie mogłam mu zarzucić. Było mi zawsze w jego pobliżu niewygodnie, nieporęcznie i w miarę możności unikałam z nim spotkań. Nie zawsze się jednak dało.
Z takim to dziwnym typem zaprzyjaźniła się Raciszewska na barży.
- Co mnie to obchodzi, że on Ukrainiec? To niezaraźliwe! - tłumaczyła mi czasem, choć i tym razem nie robiłam jej żadnych uwag. - Nie zaczepia mnie nigdy co do polskości. Bardzo delikatny, nie mogę powiedzieć. A jak chce fundować, to czemu Polka nie ma skorzystać na Ukraiń-
259