a jeden, największy i najsilniejszy, w żaden sposób nie mógł przyjąć naszego holu. Ale za to widać było, że kapitan holownika jest w pięknym galowym uniformie i wszystkie cztery przepisowe złote paski aż się świeciły na jego rękawach.
Wejście do portu było bardzo wąskie. W ostatniej zupełnie chwili widząc, że jest źle, że zaraz grozi nam usadowienie się na podwietrznym końcu łamacza fal, wziąłem inicjatywę w swoje ręce i dając obu silnikom naprzód, wprowadziłem statek do portu, ale żeby go potem zatrzymać w miejscu bardzo ograniczonym, trzeba było rzucić obie kotwice i dać obu maszynom całą wstecz. Tym bardziej należało to zrobić, że przecież przed dziobem naszego „Piłsudskiego” stał zakotwiczony estoński łamacz lodu, którego wcale nie chciało mi się łamać. Ten manewr mój uratował mnie od osadzenia na mieliźnie, od uderzenia
0 łamacz fal, ale za to zabrało mi około godziny podniesienie obu kotwic. Oczywiście, wszystko to wyglądało z lądu niedobrze
1 winę za to ponosiłem ja, jako kapitan. Czy może trzeba było, żebym wytłumaczył wszystkim po kolei zasadę rozważenia, jakie ryzyko jest najmniejsze?
Nazajutrz przed południem wchodziliśmy na redę Helsinek. Port w Helsinkach znam tak samo dobrze jak Tallin i również nieraz byłem tam na „Riuriku”. Wiatr był znowu mocny. Na pokładzie miałem pilota, z którym zupełnie nie mogłem się porozumieć. Znał tylko język fiński. Toteż podchodziliśmy do nabrzeża bardzo wolno, ale do ostatniej chwili nie mogłem się dowiedzieć, gdzie właściwie mamy stanąć. Znowu holownik nie może przyjąć holu, znowu kapitan z wielu paskami. Skończyło się na tym, że zmuszeni byliśmy z powodu nieprzyjęcia holu stanąć nie tą burtą, którą zamierzaliśmy, i dobijając nacisnęliśmy burtą na nabrzeże tak silnie, że nastąpiło wgięcie jednego z arkuszy.
I cóż mi pomogło, że kapitan portu przysłał mi swego zastępcę z przeprosinami za delegowanie niedołężnego pilota? W każdym razie zażądałem, ażeby na wyjście przysłano mi pilota, z którym mógłbym się porozumieć. A jednak przed samym wyjściem zjawił się ten sam pilot, na widok którego byłem bliski posunięcia się do rękoczynu, ale ograniczyłem się do tego, że odesłałem go ze statku, oświadczając, że raczej wyjdę z portu sam, niż znowu skorzystam z jego usług. Dopiero wtenczas
425