Cały brzeg czernieje od zsuniętych tu gęsto barż i łodzi, i stateczków. W mętnym poblasku przestrzeni ledwie je można rozeznać. Wygląda to tak, jak przez prąd naniesiona i wodą do brzegu przyparta warstwa gigantycznego śmiecia, takie to poplątane, kostropate i nierówne. Gdzieniegdzie, raz wyżej, raz nisko, raz znów na samym szczycie wysokiej żerdzi, mruga bezblaskie, rude światełeczko.
Z utęsknieniem wypatrujemy skraju tego zwału. Nie zatrzymuje nas jakoś nikt. Z niektórych barż słychać nawoływania. Ostrzeżeni omijamy je śpiesznie, wiedząc, że nasza ma być pusta. Nie bardzo wierzę w zasadzkę, bo kto by się na takich łachmaniarzy łakomił, ale lepiej nie ryzykować.
Wreszcie jest owa pierwsza od końca. Jesteśmy gdzieś kilometrami za miastem. Tak się przynajmniej wydaje mnie i moim nogom. Po nadbrzeżnych wertepach złazimy spadzistym nasypem w dół ku wodzie. Jakkolwiek jesteśmy u celu, nie wiemy jeszcze, czy nie wyskoczy na nas jakiś cerber i nie odegna nas precz od tej upragnionej arki.
Barża jest pusta, ciemna i ogromna. W dodatku rozkład jej jest tak zawiły i inny od poprzednich, że się plączemy w ciemności, nie mając pojęcia, którędy dobrać się do jej dna. Jakieś ziejące nocą i głębią zapadnięte drzwiczki i schodki, korytarze i ganki, a wszystko po omacku. W końcu znajdujemy zejście w dół.
Przedziwne uczucie znaleźć się nagle nie wiadomo gdzie! Oczy nie widzą nic, ale nos rozeznaje słodkawy zapach wilgocią nasiąkłego drzewa i zamknięcia. Czuje się też całą powierzchnią ciała pustkę i przestrzeń. Nic nie wiem, czy nie zgubiłam się moim opiekunom. Nic nie wiem, z kim znajdę się w tej przepastnej, pływającej, odludnej gospodzie, gdy wreszcie zapali ktoś światło.
Mogłabym się bać, ale właściwie nie warto zaczynać, bo co mi to pomoże? Toczę się przecie od roku przeszło prosto nosa, nie wybierając sobie dróg. Wiem, że mnie spotka tylko to, co musi i co trzeba, aby mnie spotkało. Poczucie najzupełniejszej bezradności, świadomość, że nie ja, tylko Opatrzność kieruje moimi krokami, daje mi cudowną, beztroską obojętność na to, co się ze mną dzieje czy może się stać. Ja mam tylko znieść, wytrzymać najlepiej, jak umiem. Reszta nie do mnie należy.
Kiedy czyjaś zapałka podważyła wreszcie na chwilę dookolną ciemność, zjawiło się nam coś niby płaska, zasunięta drewniana szuflada, pełna rozsyczanego śmiecia. Śmiecie to my. Jest nas tu chyba ponad sto
272