łam w Rosji. Kiedy sobie przypomnę zmiętą, złą twarz szkuta z sangrod-ka, płaskie gębusie dzieci skipera czy te różne w przelocie spotykane w Kotłasie, muszę stwierdzić z prawdziwą satysfakcją, że polskie dzieci -choć wynędzniałe teraz, brudne i schorowane - różnią się wybitnie od tutejszych, w których - żeby tam nie wiem co - czuje się i poznaje Azję. Mongolskie naloty przysiadły już zbyt grubą warstwą słowiańskie podłoże. Wystające kości policzkowe, skośne oczy, płaskie twarze, drobny wzrost, przede wszystkim zaś wyraz biernej, wschodniej tępoty. Nasze dzieci mają oczy rozbudzone, inteligentne, a zachowanie się ich - mimo łachów, wszy i obecnej nędzy - nacechowane jest delikatnością i wdziękiem. Uderza mnie to naocznie i bezstronnie, kiedy tak leżę na mojej półce i patrzę na Zbyszka Pacheckich. Mieszka wprost mnie na takiej samej desce pod sufitem, po tamtej stronie wagonu. Chłopczyna jest nad wiek rozwinięty i duży. Ze wszystkich też dzieci w wagonie on jeden nie wygląda źle. Przeciwnie. Twarz ma dziecinnie okrągłą i świeżą. Nie darmo poczciwe matczysko o niczym innym nie myśli, jak o tym, by miał wszystko, co trzeba. Oczy ma duże, zielone i uśmiechnięte. Jest też oczkiem w głowie obojga rodziców i robi z nimi, co chce. Nawet stetryczałego ojca zawojował kompletnie. Bojąc się pewnie, aby nie wypadł z otwartego na przestrzał wagonu, zabrała mu matka buty i mały całe dnie spędza, jak jaskółka w gnieździe, wtulony w zwały pierzyn pod sufitem. Nudzi się tam sam jeden i gada głośno ze sobą całymi dniami. Przysłuchuję się tym monologom i zdumiewa mnie inteligencja tego dziecka. Jego pytania, którymi z góry zasypuje cały wagon, choć śmieszne czasem i dziecinne, świadczą jednak zawsze o bystrości i samodzielnym myśleniu.
Zbyszek ma w swoim gnieździe dużą mapę świata i podróżuje po niej palcem i gadaniem całymi godzinami. Czasem znów, na grzbiecie leżąc, nuci cichutko i przebiera w powietrzu nogami w skarpetkach, nogami, z których każda jest oczywiście na ten czas żołnierzem. Ale tak jego nudy, jak zabawy cechuje zawsze pewna ogłada i delikatność, której na lekarstwo nie mają dzieci sowieckie. Rzecz jest tak oczywista, że nie ma tu mowy o zaślepieniu z mojej strony. Spostrzeżenie to narzuciło mi się samo, toteż je z przyjemnością notuję. Dodać jeszcze należy, że jest to dziecko ludzi prostych i niezamożnych wcale, które rosło i chowało się w małej, kresowej osadzie. Chwała Bogu, że ocalało!
Komendantem tamtej strony wagonu jest Makowski, energiczny - tro-
286