Nie chodzimy zatem do roboty i dlatego, że nie możemy, i dlatego, że nam Helena nie pozwala. Twierdzi, że z nas trzech ona jedna ma dość siły, aby wory te dźwigać, i że owa ranna i wieczorna lura nie jest warta resztek zdrowia. Dostałam od wraczki Korejki - prócz hipermanganu na moje dolegliwości - formalne zwolnienie z pracy na parę dni, zatem mimo wszystko przysługuje mi prawo zgłoszenia się co dzień w stołówce po zupę i chleb. Ale Helena ma rację, mówiąc Marysi, że zabijać się dla tego nie warto. Mamy jeszcze trochę rubli i możemy czasem dostać u tutejszych bab mleko. Poza tym od czegóż Helena? Co dzień wieczór, wróciwszy z pola, rozwiązuje z radosną miną sznurki, związujące jej w kostkach - na Workucie jeszcze otrzymane - spodnie i wtedy, jak złoty deszcz, lunąć umie na matę strumień niełuszczonego ryżu. Cały dzień wpuszcza go sobie w spodnie garstkę po garstce, tak że do wieczora ma już wcale zasobną spiżarnię w nogawicach. Robią to zresztą wszyscy, bo nikt przy tak forsownej pracy nie wyżyłby o tym, co dają sami. Łajdacki wyzysk sił i zdrowia, który stosują tu władze, rozgrzeszył ludzi zupełnie. Kradną, aby żyć. Kradną temu, kto ich pozbawił najcenniejszej własności człowieka: wolności! Nikt z nas się tu do niczego nie zobowiązywał. Nikt nie przyjechał dobrowolnie. Krzywda i przemoc rodzą sprzeciw i samoobronę. Zrabowali nam kraj, zrabowali nam ludzi, niechże nas teraz karmią - chcą czy nie!
Wyzbierany do ostatniego ziarnka ryż rozścielamy pod matą, by dobrze wyschnął do rana. Jest go zawsze tyle, by wystarczyło na raz dla nas trzech. Zapasów robić nie można, bo brygadierzy chodzą po ludziach z rewizją. Kiedy Helena idzie do pracy, my, zawiązawszy sznurkiem drzwi od pola, pichamy z Marysią ten ryż na gwałt, żeby na wieczór był gotów. Bardzo to żmudna robota - takie łuszczenie świeżego ryżu. Nie mogąc tego zrobić jawnie w pierwszej lepszej stępie, których tu pełno na kołchozie, musimy trzeć go w dłoniach godzinami, przesypywać z ręki do ręki, wałkować flaszką na desce, a potem do zawrotu głowy wydmuchiwać zeń lotne, czepliwe łuski.
Zagotowanie go potem - to także sztuka nie lada! Opatrznościowy kociołek Heleny - ten sam, z którym się chodzi do studni - zanurza się na patyku w kipiącą w kotle wodę i trzyma, póki się i on - tak z drugiej ręki - nie zagotuje. Trwa to zawsze bez końca!
Ważną rolę w tym naszym okresie odgrywały też buraki cukrowe. Każdy wracający z pola prócz ryżu w nogawicach przynosił pod wzdętą
334