W mieście było dużo kinoteatrów, bardzo tanich, przeto często je odwiedzałem, ale też dużo czasu spędzałem w domu z książką, obficie dodając węgla do kominka. Późno wieczorem gospodyni przynosiła mi butelkę gumową napełnioną gorącą wodą, którą zawijałem w ręcznik i kładłem pod kołdrę przed wejściem do łóżka. Gasiłem światło i długo jeszcze zwykle nie zasypiałem, gdyż w głowie powstawały myśli leniwe i spokojne, takie jak powoli zamierający ogień na kominku.
Niedziela była nudna. Wstawałem zwykle później i prawie każdej niedzieli musiałem prosić gospodynię, żeby zaniosła i oddała kilka pensów śpiewakowi, który nie mając prawa żebrać, urządzał koncerty amatorskie, pozbawione choćby odrobiny muzykalności. Do południa wszyscy mieszkańcy udawali się do kościołów i dlatego nawet tramwaje nie kursowały — było to dozwolone dopiero po południu, kiedy zaczynał się na mieście ruch.
W kwietniu zaczęły się dnie wiosenne i w niedzielę wyjeżdżałem do jednej z wielu miejscowości nadmorskich, dokąd zjeżdżało się sporo publiczności ze wszystkich miast okolicznych. Ale prace na statku zbliżały się ku końcowi. Należało zająć się przygotowaniem pomieszczenia dla spodziewanej załogi i oficerów.
W maju, gdy wszystko było gotowe i oficerowie i załoga przyjechali z Polski, wyruszyliśmy na naszym nowym statku do Mid-dlesbrough, gdzie załadowaliśmy potrzebną ilość węgla i gdzie przybyła Komisja Odbiorcza z dyrektorem Rummlem na czele.
Wyszliśmy na morze. Próba nie była skomplikowana — należało tylko sprawdzić działanie maszyny oraz szybkość maksymalną. Wszystko doskonale odpowiadało wymaganiom kontraktu, próbę ukończono, po czym w dużym salonie kapitańskim „Niemna” odbyło się skromne i pośpieszne śniadanie. Znowu wymiana toastów; tym razem Anglicy, dyrektorzy stoczni, składali nam życzenia. Dyrektor Rummel podpisał czek, dyrektorzy doręczyli mi dokumenty statku. Po czym zbliżył się holownik, na który wysiedli wszyscy nie należący do załogi, i rozpoczęliśmy naszą pierwszą podróż do Gdyni.
Praca na „Niemnie” była bardzo przyjemna. Zwykle ładowaliśmy w Gdańsku czy w Gdyni około 5000 ton węgla i udawaliśmy się w długą podróż do jakiegoś portu na Morzu
325