flaszki tranu, kilka krup, trzy kolby kawowej zawarki i - co najważniejsze - woreczek razowej mąki.
Zostajemy wprawdzie bez grosza prawie, ale tamto ważniejsze!
Największa jednak pomyślność spotyka nas w przeddzień wyruszenia w drogę. Natykam się przypadkiem na pana Aleksandra, który, należąc do sanitarnej obsługi naszego transportu, werbuje po barżach ochotniczą ekipę sióstr-sanitariuszek. Ponieważ jeszcze w Hadżilli zgłosiłyśmy się do pracy, proponuje nam trzem objęcie ich obowiązków na jednej z barż. Chwytamy nasze rzeczy i szczęśliwe pędzimy za nim do przeznaczonej na ambulatorium kajutki, w której w zamian za bezinteresowną pracę w czasie transportu będziemy miały prawo nocować na podłodze.
Klitka jest mała i ciemna. Ma okieneczko na wysokości brzucha, dwoje drzwi, z których jedne wychodzą wprost na dwór, stoliczek, piec i lampę na haku. Drugich drzwi właściwie nie ma. Są tylko puste odrzwia prowadzące do trochę większej kliteczki, przeznaczonej na izbę chorych. Szefem naszym mianowane zostaje człowieczysko prostoduszne i dobrotliwe, wojskowy felczer Łopatko. Lekarzy na wszystkich barżach jest razem wziętych dwóch, zatem naszej barży wystarczyć musi felczer. Dostajemy mizerną apteczkę, którą rozpakowujemy i układamy na stoliczku w kącie. Zawieszamy prześcieradłem wejście do przyszłej izby chorych, myjemy obie ohydnie brudne podłogi, zapstrzone okienka - w ogóle staramy się wszystko doprowadzić do możliwego ładu i porządku.
Nocy tej śpimy wszyscy czworo w poprzek na moim sienniku. Jakby kto wymierzył! Mieścimy się doskonale. Leżące na podłodze nogi kostnieją wprawdzie od zimna dmącego tu szparami, po wszystkich jednak poprzednich noclegach w lukach czujemy, że nas los zupełnie szczególnie wyróżnił.
Zupełnie też szczególnie wyróżnił los tej nocy moją biedną brązową spódnicę i ręcznik - w których od Lwowa przejeździłam w zygzak pół Europy i spory kawałek Azji! Ktoś zakradł się do kajutki i zwędził mi -na szczęście tylko te dwa - brudne, łatane strzępy, pozostawiając wspaniałomyślnie płaszcz i swetry. Inna rzecz, że bardzo się biedak musiał czuć skrzywdzony, kiedy zobaczył w świetle swoją zdobycz. Za to mnie - gdy spostrzegłam kradzież - było trochę tak, jakbym straciła wiernego przyjaciela, z którym się wiele przeżyło i przecierpiało. Na szczęście mam drugą spódnicę, przysłaną mi z domu jeszcze do Chersonia. Cho-
338