nalej uzupełniającą się trójkę. Siła, energia, zaradność, ofiarność i dobroć - to Helena. Cisza, rozsądek, pracowitość, zrównoważenie, pogoda, cierpliwość i uśmiech - to Marysia. A ja - to niepoprawne, stare enfant terrible, panikarz, gderacz i niedojda, ale za to gaduła i bajczarz, w którym niedobity okolicznościami zmysł humoru pomaga sobie i innym zapomnieć na długie nieraz chwile o całej nędzy dnia powszedniego. Bawimy się ze sobą doskonale. Twarz nam się nie zamyka. Wszystko jest zabawne i ciekawe. Wszystkie mamy najlepszą wolę i uczciwą chęć robienia tego tylko, co może się przyczyniać do utrzymania pełnej harmonii wewnątrz nas samych, wśród nas i między nami a światem.
Los sprzyja nam wyraźnie. Już to samo uważałyśmy za łaskę i opiekę boską, że ludzie, wśród których nam teraz żyć wypadło, byli właśnie tacy, jacy byli! Doświadczyłyśmy od nich tyle serca, tyle gościnności, tyle bezinteresownej dobroci, że mi do dziś skałką w sercu siedzi niemożność odwdzięczenia się im za to wszystko. Przeklęty rosyjski jucht wywietrzał tu z powietrza bez śladu. Podziało się z nim razem całe chamstwo. Godny, pogodny, szlachetny charakter i sposób bycia tych prostych ludzi, ich dziecinna wprost naiwność i chęć pomożenia drugiemu miały taki urok, taki wdzięk i takrozbrąjającąbezpośredniość, że ani wiedzieć kiedy przywiązałyśmy się do nich naprawdę.
Takimi zwłaszcza byli ci z przeciwka. Szczęśliwy traf sprawił, że tylko piaszczysta droga i dudniący mostek dzielił nas od ich zagrody. Wyszukała ich Helena i zawojowała z miejsca. Nieznajomość języka nie stanęła jej wcale na przeszkodzie. Od czegóż gest, mimika, uśmiech? Gadała do nich po polsku, wplatając czasem rosyjskie lub ruskie słowa, a oni do niej po swojemu - i dobrze! Doskonale nawet! Mniejsza z tym, czy to, co zrozumiała Helena, było naprawdę tym, co jej oni mieli właśnie zamiar powiedzieć - i odwrotnie. Najważniejsze, że obie strony były głęboko przekonane, że się wzajemnie rozumieją. Przypuszczam też, że tym cichym wschodnim kobietom, nawykłym do biernej uległości i posłuszeństwa, taki huragan energii, woli i przedsiębiorczości jak Helena imponował po prostu. Patrzyły w nią jak w tęczę, trochę może zaskoczone, trochę rozbawione - kiedy w swoim krótkim kożuszku, parcianych spodniach i włóczkowym kapturku uwijała się po ich obejściu jak u siebie po folwarku. Ci najpoczciwsi, gościnni ludzie pozwolili jej bowiem gotować u siebie naszą codzienną zupę, jako że w naszej kibitce nie było niczego, co by przypominało nawet piec czy palenisko.
368