i siedziała tak bez słowa, uśmiechając się tylko od ucha do ucha. Helena, rozbawiona tym jej niemym uśmiechem, zaczyna się uśmiechać też. Wtedy tamta, bez żadnej oczywistej przyczyny, wybuchała piskliwym, ma-tołkowatym śmiechem, co Helenę z kolei tak umiało rozśmieszyć, że śmiała się teraz i ona już na dobre. A skutek był ten, że im się głupiej śmiała pierwsza, tym jej serdeczniej wtórowała druga - im zaś serdeczniej wtórowała druga, tym się idiotyczniej zaśmiewała pierwsza. I siedziały tak naprzeciw siebie jak dwie wariatki, zapłakane, zdyszane, chore wprost z tego obezwładniającego śmiechu! Po każdej wizycie naszego wesołka-matołka, Helena musiała odpocząć dobrą chwilę, nim się ten rozkołysany w niej śmiech z niczego osiadł i uspokoił.
Codziennym naszym rannym gościem jest jednak z reguły już Mafi. Wpadnie, siądzie na brzeżku pryczy i machając nogami, na których kłapią spadające z pięt kalosze, zacznie pleść jakieś uzbeckie androny, choć wie, że ani połowy nie zrozumiemy. Mafi jest śliczna. Ma cerę o wiele bielszą od tutejszych dziewcząt i oczy czarne, szklące, a roztargnione jak u ptaka. Że zaś w dodatku ruchy jej mają w sobie rwany, ptasi niepokój, nazwałyśmy ją sobie Sroczka. Srok zresztą mnóstwo w Stalininie. Roz-skrzeczanych, roześmianych, tak właśnie jak Mafi. Dżouma naszej Sroczki, dżouma w wielkie różowe i czarne kwiaty, ma dwie głębokie kieszenie, wyładowane urugami. Gadając, Mafi żuje je bez przerwy i bez przerwy częstuje nas całymi garściami. Pestek nie chowa na potem, aby je roztłuc między dwoma kamykami, jak to robimy my, tylko je miażdży na poczekaniu w olśniewająco białych zębach, wesoło i po prostu, jakby Pan Bóg po to zęby stworzył, by tłukły pestki. Łupki wypluwa na środek kibitki - wesoło i daleko - jakby środek kibitki na to był stworzony, by go zapluwać łupami. Nie wiemy nigdy, po co wpada i co chce powiedzieć, a co gorsza, mamy głębokie przekonanie, że ona sama nie wie. Mieszka prawie na drugim końcu wsi, więc jej nasza brama wcale nie jest po drodze. Ale sroki już takie są. Nie przewidzisz nigdy, na jaki płot która spadnie, z jakiego murka się zaśmieje. Mafi upatrzyła sobie naszą kibitkę tak właśnie jak sroka płot. Posiedzi, pomacha nogami, narobi śmiecia na podłodze, da nam parę garści urugu i tak jak przyszła, pode-rwie się nagle, rzuci od drzwi to tutejsze sakramentalne: „Apa! Jobom meroem?” - i poleci.
Czas już i na nas niestety. Jeśli na świecie pogoda, raźniej się jakoś zbierać. Gorzej, gdy dzień jest pochmurny i lodowaty wicher tnie nas po
397