robielskiego Księcia - i jej szeroko otwarte ramiona! I rachowanie nas, i radość, że wszystkie trzy, że nas odszukała, sprowadziła, ocaliła!
- To przemytnica Staszka przyniosła mi do Ośrodka wiadomość, gdzie jesteście... Mówiła, że was widziała gdzieś pod Bucharą... A tam jak na złość kołchoz przy kołchozie... Chwała Bogu, że się udało! Mała! Należy ci się order - brylantowy order!
- Ku chwale Ojczyzny, pani Komendantko... - pręży się różowy od wiatru, uśmiechnięty szkut w za długim wojskowym płaszczu...
Cóż z tego, że namioty ciekną? Cóż z tego, że słoma w siennikach jest mokra i gnijąca? Cóż z tego, że nocami umie jeszcze padać śnieg i zmienić klapę namiotu w twardą, grzechocącą łupę? Cóż nas to wszystko obchodzi! Jesteśmy tak szczęśliwe! Tak niewypowiedzianie szczęśliwe!
Dostaję mundur. Męski, za duży, o tysiącu metalowych, nieznanych guzików, których raniące się jeszcze ciągle palce nie mająnigdy siły przepchać przez za ciasne, nowe dziurki. Dostaję wysokie, sołdackie, używane buty, w które mieszczę się z resztkami własnych trzewików, a na głowę - zamiast sławnego turbana - furażerkę! Ludzie na świecie! Czy widział kto co podobnego? Żołnierz!
Salutuję teraz, wchodząc do namiotu Komendantki. Nie wiem czemu, wszystko pęka ze śmiechu. Oczywiście! Znowu guziki! Jeszcze się nie nauczyłam, ile ich jest i że wszystkie trzeba pozapinać. Kobiece mundury jeszcze nie nadeszły. Spodnie są za długie i wiszą mi po cholewach, nad same kostki.
Mniejsza z tym... Mniejsza z tym... Mniejsza z tym!
Deszcze leją wieczorami ciężkie, zimne, pławiące się w błocie. Przez dziurawe płótna kapie jak z sita i glina spływa z pochyłych ścianek głębokiego wkopu. Worki zwilgły nam na nic. Koce - bo mamy teraz aż po trzy koce! - są rano dwa razy cięższe niż z wieczora.
Budzę się w nocy i jem. Budzę się rano i jem. Kładę się wieczór i jem. Pracowite żucie wojskowych sucharów o każdej porze dnia i nocy. Obłęd. Zboczenie. Mania... Szczęki mi więdną, dziąsła krwawią, gojące się palce rozraniają się na nowo na ostrych okruchach, które łupię na drobne kawałki i międlę potem w ustach do upadłego. Chwilami mam już ochotę brodę dociskać ręką, bo mi szczęki ciągle jeszcze odmawiają posłuszeństwa. Prześmieszne, obce uczucie.
427