AWARIE
Złożyło się tak, że podczas mojej służby na „Lwowie” oraz na statkach towarowych „Żeglugi Polskiej”, a także na naszych parowcach transatlantyckich udało mi się statki prowadzić unikając awarii i zawsze z tym połączonych strat.
Gdy byłem kapitanem „Premiera” i pływaliśmy do Londynu, zdarzyło mi się raz, że przez Morze Północne płynęliśmy we mgle. Na Tamizę weszliśmy, mając pogodę nadal niepewną; widoczność zmniejszała się czasem bardzo znacznie na skutek przechodzących pasów gęstej mgły. Na Tamizie mieliśmy pilotów kontraktowych, wybranych przez towarzystwo i cieszących się wśród kolegów opinią bardzo dobrą. Przez dłuższy czas stałem na mostku, zmarzłem. Gdy pilot był na pokładzie, zobaczyłem przed nami rzekę nie przesłoniętą mgłą, więc powiedziałem mu, że zejdę na parę minut do kabiny, żeby się poprawić i wypić szklankę herbaty. Starszy oficer został na mostku w zastępstwie. Nie zdążyłem jednak dokończyć swojej szklanki herbaty, gdy usłyszałem gwizdek do tuby rozmówniczej z mostka, a jednocześnie uderzenie burtą. Skoczyłem na mostek, była mgła, zbliżyliśmy się zanadto do jednego z brzegów Tamizy i zanim pierwszy oficer zdążył mnie uprzedzić o zmniejszeniu się przejrzystości, zdążyliśmy zaczepić jedną berlinkę i oderwać ją od innych. Całe szczęście, że berlinka nie została mocniej uszkodzona i nie zatonęła. Jeszcze większe szczęście, że obeszło się bez utopienia któregoś z ludzi na berlince.
W każdym razie towarzystwo asekuracyjne było potem odpowiedzialne i poniosło koszty. Do pilota zwróciłem się z wyrzutem, dlaczego mnie nie zawiadomił w porę o nadchodzącym pasie mgły, dlaczego nie zmniejszył szybkości do najmniejszej.
28 — Z floty carskiej... 417