I gdy o tym myślę, jest mi tak trudno powstrzymać się od wzruszenia, jak trudno to było w dniu 13 maja 1935 roku, gdy odbyło się nabożeństwo żałobne na intencję zmarłego Wodza na pokładzie budującego się statku Jego imienia w Monfałcone. [•■■]
I teraz może stanie się jasne, dlaczego się zdecydowałem książkę napisać, dlaczego wprowadziłem do niej dużo elementu osobistego.
Marynarka nasza jest młoda. Rozwija się w tempie szybkim, może zbyt szybkim. [...]
Personel oficerski naszej marynarki handlowej kompletował się w okresie początkowym z osób, które już służyły w marynarkach zaborczych oraz z absolwentów Szkoły Morskiej w Tczewie.
Z początku wszyscy kapitanowie byli dawnymi oficerami w marynarkach handlowych zaborczych. Niestety, spośród nich tacy ludzie, jak kapitan Stecki, który cieszył się najlepszą opinią, a nawet sławą w całej Rosji, oraz kapitan Ryncki, który już nie żyje, przybyli do Polski w wieku bardzo podeszłym i pracować na morzu już nie mogli. Inni odeszli dość szybko na skutek tego, że nadal myśleli kategoriami, do których się przyzwyczaili podczas swojej służby poprzedniej, nie umiejąc zastosować się do warunków nowych w Polsce.
Absolwenci pierwszych kursów Szkoły Morskiej prawie wszyscy byli w wojsku lądowym podczas wojny roku 1920. Oni też zostali pierwszymi kapitanami statków polskich. Mając wychowanie i wykształcenie polskie, nie mieli w sobie „trucizny” służby w państwie zaborczym. Pierwsze kursy absolwentów Szkoły Morskiej znalazły się w położeniu niekorzystnym, gdyż statków nie było, wobec czego absolwenci musieli szukać zajęcia często na statkach cudzoziemskich, czy też porzucali pierwotnie obrany zawód i znajdowali zajęcie na lądzie.
Tradycji swojej Szkoła Morska wytworzyć jeszcze nie zdążyła. Dotąd absolwenci Szkoły, rozpoczynając pracę na statkach, zmuszeni są zastosować się do systemów ustalonych przez rozmaite linie, może nawet i niezłych, gdyby nie były rozmaicie i dość dowolnie wprowadzane w życie przez kapitanów nie rozumiejących ich treści.
429