obrąbki i szwy. Nie znalazłszy niczego, każe mi się ubierać. Dość to żałośnie wygląda. Pończochy lecą, reformy lecą... człowiek nie wie, co ma trzymać najpierw. Dziwnie deprymujące uczucie! Nie boli mnie zabranie pamiątkowej papierośnicy, a za podwiązkami chce mi się płakać! Proszę ją, żeby mi dała jeszcze na chwilę nożyczki. W cieniu korytarza, na oślep gryząc małymi nożyczkami głowę, jak popadnie, tnę włosy równo z karkiem i uszami. Dziewczyna dziwi się i po dziecinnemu żałuje włosów. Pyta mnie, po co to robię. A ja dobrze wiem po co...
Następuje teraz ważna chwila wręczenia mi kwitancji na moje cenno-ści. Więc: nóż, podwiązki, różaniec, pulares i teczka. Czy mi papierośnicę zapisał - nie wiem. Po rosyjsku nie czytam i nie wiem, jak się co nazywa w dodatku. Przypuszczam jednak, że nie. Była to jedyna rzecz, która wyglądała na wartościową, choć wartość miała tylko dla mnie. Mniejsza z tym. I tak wiedziałam, że jest to czcza formalność i że żadnej z tych rzeczy nie zobaczę więcej.
Po wypełnieniu jakiegoś papieru idę z drabem w szynelu na oględziny lekarskie. Prowadzi mnie czarnymi podwórzami, między kanałowe ścieki, przez jakieś sienie i przejścia, do małej, słabą żarówką oświetlonej salki. Nad stołem zaspana Żydówka w białym fartuchu. Pytania dość pobieżne, badania żadnego, jakaś kartka i prowadzą mnie dalej.
Brygidki są bardzo rozległe. Nie widzę tego, tylko czuję. Noc jest czarna, gwiazdy bardzo wysoko. Dziwnie inaczej odczuwa się smak powietrza, gdy się jest aresztowanym. Czarna zieleń mijanych żywopłotów rozczula - nie wiem czemu. Tyle tylko widzę, ile łapie w rozkołysany zasięg światło małej, niesionej przez dyżurnego latami.
Wreszcie nieduży budynek, pod samym murem, śpiący w progu dyżurny, jakiś oddany mu przez tamtego papier, korytarz i zgrzyt klucza w zamku mojej pierwszej w życiu celi. Na drzwiach białą farbą wypisana trzynastka.
Mała celka, mimo nocy, jest jasno oświetlona. Dwa łóżka pod każdą ścianą, wąski przesmyk między łóżkami, wysokie okno w głębi - i już! Ach, nie! Jeszcze stolik i wiadro. Czuć wilgoć, stęchłą słomę i śledzie. I jeszcze coś czuć. Tuż przy drzwiach stoi coś - co jest nakryte starą ścierką. Drzwi zamykają się z trzaskiem i zgrzyta w zamku klucz.
Na łóżkach pod oknem, zbudzone moim wejściem, siedzą dwie panie. Tamte dwie albo się nie zbudziły, albo udają, że śpią. Jest ich cztery na cztery łóżka. Ja jestem piąta.
39