Napełnił dwa kubki i jeden podał gościowi. Stepanic 233 wypił jednym tchem. Było jasne, że wypiłby jeszcze. Martin nalał mu znowu. Gdy tak popijali herbatę, Martin ciągle spoglądał przez okno.
„Dziękuję, Martin!”
- Czekasz na kogoś? - spytał go gość.
- Wczoraj wieczorem czytałem o tym, jak Chrystus przyszedł do domu faryzeusza, który nie przyjął Go tak, jak trzeba. Wydaje mi się, że to mnie dotyczy. Cóż bym dał, by móc należycie Go przyjąć! Potem gdy drzemałem, usłyszałem jak ktoś szeptał: „Spoglądaj jutro na ulicę, gdyż przyjdę".
Stepanic słuchał a łzy spływały mu po policzkach.
- Dziękuję, Martinie Avdeic. Pomogłeś mojej duszy i ciału.
Stepanic poszedł sobie a Martin zaczął szyć but. Spoglądał też przez okno. Jakaś kobieta, wieśniaczka, przechodziła i zatrzymała się przy murze. Martin widział, że była nędznie ubrana a na ręku trzymała dziecko. Odwracając się od wiatru, starała się osłonić je od zimna, choć sama miała na sobie jedynie zniszcżoną letnią suknię. Martin wyszedł i poprosił ją, by weszła. Gdy była już w domu, dał jej trochę chleba i gorącej zupy.
- Zjedz, moja kochana, i ogrzej się! - powiedział.
Posilając się, kotfieta opowiadała o sobie.
- Jestem żoną żołnierza. Przed 8 miesiącami wysłano gdzieś daleko mego męża i dotąd nie mam żadnej wiadomości od niego. Nie udało mi się znaleźć pracy i zmuszona byłam sprzedać wszystko, co miałam, by kupić żywność. Wczoraj zaniosłam do lombardu mój ostatni szal.
Martin poszedł po swój płaszcz.
- Weź - powiedział. Jest już trochę wytarty, ale wystarczy, by owinąć małego.