Oficer zamilkł, przyjrzał się uważnie rannemu, wreszcie rzekł:
— Dzielnie strzelacie! Mamy mnóstwo ran-nych i poległych.
— Wypełniamy tylko swój obowiązek wobec Ojczyzny.
— Jesteś dzielnym żołnierzem — rzekł oficer i podał rannemu dłoń, a zwróciwszy sie do żołnierza stojącego obok rzekł:
— Natychmiast sprowadzić felczera — niech starannie opatrzy rany i zastosuje wszelkie medykamenty.
Po tych słowach wyszedł z izby, a za nim wszyscy pozostali. Callier pozostał sam. Nie wiedział, kim był ów nieznajomy. Starał się sobie przypomnieć minione lata. Wracały obrazy z walk o kurhan Małachowa, nazwiska dowódców plątały się w rozgorączkowanym mózgu. Zapadał w niespokojny sen, to znów budził się rozgorączkowany. Kiedy nie wiadomo już który raz otworzył oczy, zamajaczyła nad nim wysoka barczysta postać w przybrudzonym kitlu.
— Z rozkazu generała, księcia Wittgensteina, muszę opatrzyć pańskie rany — rzekł nieznajomy. — Proszę o wielką cierpliwość.
Callier zamknął oczy. A więc ten oficer to Wittgenstein. Teraz bez trudu przypomniał go sobie z kampanii krymskiej.
Po opatrzeniu ran Rosjanie zostawili go w wipjskipj rharie, sami zaś udali sie w dalszy pochód. Nie wiadomo, czy stało się tak z rozka-
zu księcia Wittgensteina, czy sprawił to przypadek.
2 Pątnowa Calliera przewieziono do Ostrowi-tego, gdzie przebywał pod opieką lekarza. Następnie w tajemnicy przed władzami pruskimi przyjaciołom udało się przetransportować go w Poznańskie. Podczas kuracji tęsknił bezustannie za dalsza wojaczką. Niecierpliwił cię leceniem i bezczynnością. Wieści napływające z pola walki wywoływały w nim różne nastroje. Kiedy powstańcom dobrze się wiodło i odnosili sukcesy, cieszył się. Przy smutnych wiadomościach żałował, że go nie ma na polu walki i rany przykuwają go do łóżka. Śledził z uwagą wszelkie wydarzenia rozgrywające się na polach bitewnych. Planował swoje przyszłe posunięcia, licząc, że szybko powróci na pole bitwy. W połowie maja otrzymał wiadomość od rannego Mielęckiego, aby przybył do Mamlicza, z chwilą gdy poczuje się lepiej. Callierowi donoszono, że stan dowódcy jest ciężki. Nie pomagała staranna opieka lekarska ani nieustanne, pełne poświęcenia czuwanie młodej żony, która nie odstępowała chorego ani na chwilę.
Callier zebrał więc siły i kazał wieźć się do przyjaciela. Mielęcki nie podnosił się z łoża, wyglądał bardzo źle. W wychudłej twarzy, pokrytej wypiekami, świeciły zapadnięte oczy. Pani Salomea, żona rannego, powitała Calliera ze łzami W oczach. Wiedziała, żp dla męża nip ma już ratunku.
65
5 — Pułkownik CaiHer