328 LOSY PASIERBÓW
nia ciebie gdzieś w inne miejsce? Łotra kawałek!
Dubeltówkę wzięli pod słomę i ruszyli na czakrę.
Jeden z parobczaków był już przy kartoflach, drugi mełł w zagrodzie winogrona. Patrona z córką stały u wrót. Przy nich bawiły się dzieci Dubowików. Te poznawszy ojca, podjęły wrzask radosny:
— Tata jedzie! Tatusiek! Rodny nasz! Kochany nasz! Gdzież ty był?
Zygmunt brał pociechy po kolei na ręce, całował, przytulał i podrzucał w górę.
A gospodyni tymczasem badała Domkę.
— A gdzież mój Pepe?
— Groblę poszedł dla nas sprzątnąć. My już wyjedżamy od was. Toż mój mąż.
— Wiem już, że mąż. Ale ty na razie pozostajesz u nas.
— Tak chciał twój Pepe, ale potem zmienił zdanie, każąc od razu wszystkim wybierać się.
Obrócili w podwórku wóz i zaczęli się szybko ładować. To obudziło podejrzenie gospodyni. Baba wyjrzała parę razy pod las, poszeptała z córką i wyprawiła parobczaka na zwiady.
— Co wy chyba winowaci czegoś, że tak śpieszycie z wyjazdem? — powiedziała usiłując opóźnić wyjazd.
— Winowaci, czy nie winowaci, to ty nas sądzić nie będziesz! — odparł Zygmunt gniewnie nadrobiwszy miną i łypnął oczami, że kobietę lęk ogarnął.
— Ja tylko tak mówię — powiedziała cofając się. — W kuchni pastaszuta się gotuje. Moglibyście poczekać z ładunkiem, aż mąż powróci, potem zjeść razem z nami obiad.
— Już mnie twoja pastaszuta w gardle siedzi
mruknęła Domka. — Pojedziemy na swój barszczyk.
Włoszka chciała coś powiedzieć, ale znowu się :;|)otkała z groźnym spojrzeniem Zygmunta i wyniosła się na kuchnię.
Nie uszło dziesięciu minut, jak zapakowali na wóz swe łachy, wsadzili dzieci i wyruszyli w drogę. Po wjechaniu na groblę, stanęli, by uwolnić z więzów „opiekuna’. Ale już nie znaleźli go w tym miejscu. Przecięty w kilku miejscach ostrym narzędziem powróz świadczył, że ktoś mu przyszedł z pomocą.
Fakt ten nakazywał zdwoić ostrożność. Otaczająca groblę gęstwa puszczy sprzyjała złym niespodziankom.
Powróciwszy na wóz Zygmunt oddał wodze małżonce, a sam usiadł frontem do tyłu czuwając z dubeltówką w ręku.
Jechali stępa. Dzieci nieświadome rzeczy wracały co chwila do gawędy z ojcem.
— Tatusiek kochany! No powiedzże gdzie ty tyle był? U Bozi był?
— Tak, u Bozi — odpowiedział bezmyślnie.
— I dużo u Niego dzieci maleńkich?
— Jak owiec w polu.
— Takich golich jak na obrazie świętym?
— Akurat takich. Ale dosyć już, córuchno!
— I nie stydno im bez sukienek?
— Cicho, żaba, bo muma patrzy z krzaków! — wtrąciła matka.
— A tatuś mocny, nie boi się mumy.
— Nasz tatuś niczego się nie boi — poprawił braciszek.
— Dosyć już powiadam! — powtórzył ojciec, przerywając gawędę.
Minęli szczęśliwie mostek, później rozwidlenie grobel, podjechali do zwalonych drzew, zsunęli je do rowu i utorowawszy sobie drogę po ki-