sumienia, zaświadczy o rozmiarach narodowej desperacji.
Tak rozpoczyna się Mała apokalipsa, niewątpliwy bestseller nieoficjalnego obiegu (osiem wydań w okresie 1979—1988), powieść, która ukształtowała społeczne widzenie Polski końca lat siedemdziesiątych.
Koszmarny absurd, w jaki wrzucony został bohater tej powieści, przypomina Proces Kafki, co pierwszy dostrzegł J. Kott (J.może innej apokalipsy nie będzie, „Wiadomości”, Londyn 1980). I nie chodzi tu o wyrok śmierci, lecz właśnie o metafizyczny sens pytania, jakie skazańcom przyniesiono. Obaj panowie K. mogą przecież — o czym często zapomina się przy lekturze Procesu — zlekceważyć wysłanników nieznanego trybunału, obaj mogą potraktować wizytę jako kiepski żart, obaj mogą wieść dalej swoje życie. Żaden z nich jednak nie może odrzucić pytania: „Co w moim życiu przemawia przeciwko śmierci?” Jeśli Tadeusz K. odnajdzie choćby jedną wartość, którą ucieleśnić można życiem, odrzuci samobójstwo; jeśli jednak racja żyda przemawiać będzie za aktem publicznego samospalenia, wówczas Tadeusz K. okaże się postacią tragiczną.
Akcja Malej apokalipsy, osnuta wokół filozoficznej wędrówki w poszukiwaniu racji, rozwijać się będzie zgodnie z porządkiem anabazy — opowieśd o kolejnych kręgach zdezelowanego
czyśćca. Czyśćca, bo wszyscy czekają tu na jakieś darmowe odkupienie; zdezelowanego, bo świat ten znajduje się w stanie przewlekłej agonii, trwałego rozpadu, nieokreślonej śmierci.
W konstrukcji Malej apokalipsy odnajdziemy pod tym względem sporo cech wspólnych z Kompleksem... I tak: akcja powieści rozgrywa się w Warszawie w czasie jakiegoś święta (22 Lipca?), ale nie wiemy, czy przypada ono na czterdziestą, pięćdziesiątą czy sześćdziesiątą rocznicę PRL. czy też ogłoszono je z okazji odznaczenia Polski mianem Pierwszego Kandydata do wstąpienia w skład ZSRR. Czy mamy rok 1979, 1980 czy 1999? „Nikt nie zna daty, bo przez lata a to prześcigano terminy, a to zawalano. Raz goniono, goniono Zachód i przegoniono, w innym
momencie goniono i pozostano w tyle. [___]
I wszystko się pokićkało” (s. 105). Zawodzi również kalendarz przyrodniczy; trwa „beznadziejny dzień jesienny” (s. 5), ale wieje „wiatr, może jeszcze letni, a może już zimowy” (s. 10); niby to lato, ale śnieg leży w rynsztoku (s. 88). Także kosmos, trwale zagrożony („A może nasz system słoneczny zszedł ze swego toru wyznaczonego przez opatrzność i pędzi teraz w głąb wszechświata s. 22), powoli zamienia się
w chaosmos, „gdzie szybują zardzewiałe sputniki i zamarznięte na kość odchody kosmonautów” (s. 7; zwróćmy przy okazji uwagę: ten cytat, stanowiący niemal dokładną replikę zda-
— 151 —