minio się tuką miarkę, która pozwoliłaby porównać rozmiary mądrości dwóch tak bardzo różniących się rodzajów). A/c znaczy to, żc Dickens, będąc powicściopisarzem. a nic filozofem akademickim, a więc starając się nade wszystko dochować wierności poplątanemu, niespójnemu i mętncmu(jJoświadczcniu swoich współczesnych,-miast zajmować się jego prostowaniem, poprawianiem i sprowadzaniem na bite trakty rozumu był w lepszej od Heideggera sytuacji, jeśli chodzi o przekazanie doświadczenia, które właśnie takie jest(^5owikłane, niespójne i mętne?)
Czego Rorty nie mówi (i to mam mu za złe), to tego, żc potrzeba było długiej i zagmatwanej historii, aby przypisać większą prawdę opowieściom Dickensa, niż skłonni jesteśmy przyznać traktatom Heidcggefa^czyJdabcrmasa - i że dlatego jego, Rorty’cgo odkrycie (lub jego wybór preferen-cyjny) sam jest zdarzeniem w historii.^Rorty odmawia 'imijcjscomejiLa siebie i swoich myśli w historii) X odmawiając, zbliża się zbytnio, na mój gust, do moHelu takiego ortodoksyjnego filozofowania, do którego zdezawuowania przyczynił się wszak bardziej, niż jakikolwiek inny myśliciel; do modeli „ascetycznego kapłana”, jakiego dopatrzył się w postawie Heideggera; do modelu filozofa, który wierzy, że prawda czeka na odkrycie od dnia stworzenia i że tylko od mocy kapłańskich zaklęć zależy, by ją z ukrycia na światło dzienne wydobyć.
tworzywem^
Cóż jednak czynimy, gdy powiadamy, że prawda powic-ściopisarza jest lepsza od prawdy filozofa? Czy ujawniamy fakt, który dotąd wymykał się oku? Fakt, jaki inni filozofowie, na długo przed Rortym, mogliby dostrzec, gdyby tylko oczu nie odwracali? Czy też odkrywamy coś nowego, co przedtem nie istniało? Lub zauważamy coś takiego, co wprawdzie i przedtem było obecne, ale było zbytmarginal-ne, wątłe, niedosłyszalne, by zasługiwać na uwagę? Innymi słowy Ąc2y mówimy o zmianie w filozofowaniu, czy w do-świadcźcńiu życiowym, jakie jest*tego filozofowania punktem wyjścia i
w swej tradycyjnej roli lekarzy „pospolitego rozumu", czy ustawodawców zdrowego rozsądku, filozofowie musieli odcinać i skrzętnie separować własne praktyki od poczynań „pospolitego człowieka", tak by praktyki obu rodzajów można było jedną drugiej przeciwstawić. Taka operacja czyniła praktyki nicfilozofów praktykami nic-f\lozo-ficznymi. Rozdział był całkowity i bezwzględny. Z jednej strony filozofia, niezbrukana przez niechlujną i kapryśną praktykę. Z drugiej - praktyka w stanic surowym, niezbru-kana myślą - czyli surowiec bezkształtny, nie tak znów różniący się, jeśli o obecność sensu idzie, od błysków na ekranie akceleratora, którym dopiero fizycy jądrowi nadać mają znaczenie. Ale ten rozdział był produktem ubocznym, albo i resztkowym, samokonstytuowania się filozofii w określonej roli, jaką wybrała sobie, lub jaką kazano jej odgrywać w czasach nowoczesnych. Nieobecność filozofii w praktykach życiowych „zwykłego człowieka” była oczywista o tyle, o ile zdecydowano ignorować jej obecność, lub postponować a więc i ignorować jej sądy, jeśli obecności sa
mej ignorować się nie dało.
Dziś dla odmiany jest oczywistc&e doświadczenie nowoczesnego człowieka nie jest bynajmniej takie, jakim je malo-waTLnowocześni filozofowie^ socioloiiowic. rzecz jasna): nie jest ono próżnią czekającą na wypełnienie treścią, nie jest bezkształtną plazmą czekającą na uformowanie przez specjalistów wyposażonych w ekskluzywne narzędzia herme-neutyczne. Doświadczenie jest, przeciwnie, od pierwszej chwili znaczące, zinterpretowane i rozumiane przez tych, którzy je przeżywają - ów stan znaczenia, zinterpretowania i zrozumienia jest ich sposobem bycia. Uczynienie oczywistym czegoś dokładnie przeciwstawnego temu, co przedtem za oczywiste uznawano, jest osiągnięciem filozoficznym. Ale sowa Minerwy zaiste zrywa się do lotu o zmierzchu... Wiele stać się musiało w toku nowoczesnej historii nowoczesnego człowieka, by filozofowie uznali oczywistość tego, co się stało, lub uznali to, co oczywiste, za oczywistość.
137