To byli pana przyjaciele?
Nie. Obcy ludzie.
W znanych mi relacjach oświęcimskich Krankenbau nazywany jest szpitalem obozowym...
[...] Krankenbau to dom chorych. Izba chorych. Bez wyposażenia. Z ograniczoną ilością leków. Ale pracowali tam więźniowie polityczni, uczciwi polscy lekarze, którzy co dzień musieli zmagać się nie tylko z terrorem SS, nie tylko z brakiem środków medycznych, ale też z zasadniczymi problemami natury etycznej. Kogo ratować? Komu pozwolić umrzeć? A ja byłem bliski śmierci. Nie miałem siły, by unieść powieki. [...]
[...] Nastał Wielki Tydzień. We wtorek 8 kwietnia stanąłem przed lekarzami. Powiedzieli mi półszeptem, że za chwilę przyjdzie lekarz Niemiec, będzie pytał o mój stan zdrowia: - Masz odpowiadać, że nic ci nie dolega. - Ale przecież... - zaprotestowałem. Oni na to: - Jesteś zdrowy. Tak masz odpowiadać. Przypudrowali mi wrzody, czymś tam jeszcze posmarowali. Pojawił się lekarz w fartuchu, spod którego wystawał mundur. Lekarze Polacy zaczęli zadawać pytania po niemiecku: - Czy jesteś zdrów? Odpowiadam, że tak. Jestem trochę osłabiony, bo byłem długo w szpitalu, może trochę za długo. Pokiwali głowami. - Czy jesteś gotów do normalnej pracy? Odpowiedziałem, że tak, jestem gotów...
Czy domyślał się pan, jakie będą następstwa tej rozmowy?
Nie. [...]
Byłem zdezorientowany. Co mnie czeka? A czy miałem jakiś wybór? Żadnego. Zresztą wkrótce zaprowadzono mnie do głównej kancelarii obozu. Otrzymałem do podpisania drukowaną deklarację, że nie mam żadnych pretensji ani roszczeń do władz obozu, czuję się zdrowy i przyjmuję do wiadomości, że wszelkie działania przeciw Rzeszy będą surowo karane. [...]
I w ten sposób 8 kwietnia 1941 roku wraz z trzema innymi zwolnionymi powędrowałem z obozu na dworzec kolejowy w Oświęcimiu. Padał śnieg z deszczem. Zimno. Na szczęście w magazynie zachowała się moja jesionka. Konwojował nas szeregowy esesman, który, ku memu zdziwieniu, uprzejmie zapytał, czy mam rodziców. - Mam. - O, to matka się ucieszy! - powiedział. I dopiero gdy usłyszałem jego słowa, dotarła do mnie świadomość, że zostałem zwolniony. Doszliśmy do dworca. Esesman podszedł do kasy, załatwił jakieś formalności, wsadził nas do pociągu, powiedział, że mamy przesiadkę w Katowicach i że nie wolno nam z nikim rozmawiać. Potem sobie poszedł. Pociąg ruszył.
Micha) Komar, Władysław Bartoszewski. Skąd pan jest? Wywiad rzeka (fragm.), Warszawa 2006
18